Bohater m�j nazywa� si� Bartek S�owik, ale poniewa� mia� zwyczaj wytrzeszcza� oczy, gdy do niego m�wiono, przeto s�siedzi nazywali go: Bartek Wy�upiasty. Ze s�owikiem istotnie ma�o mia� wsp�lnego, natomiast jego przymioty umys�owe i prawdziwie homeryczna naiwno�� zjedna�y mu tak�e przezwisko: G�upi Bartek. To ostatnie by�o najpopularniejsze i zapewne samo jedno tylko przejdzie do historii, chocia� Bartek nosi� jeszcze czwarte, urz�dowe. Poniewa� wyrazy: cz�owiek i s�owik, nie przedstawiaj� dla ucha niemieckiego �adnej r�nicy, a Niemcy lubi� w imi� cywilizacji przek�ada� barbarzy�skie s�owia�skie nazwy na bardziej kulturny j�zyk, przeto w swoim czasie przy spisach wojskowych mia�a miejsce nast�puj�ca rozmowa:
- Jak si� nazywasz? - pyta� Bartka oficer.
- S�owik.
- Szloik?... Ach! ja. Gut.
I oficer napisa�: "Mensch".
Bartek pochodzi� ze wsi Pogn�bina, kt�rej to nazwy wsi jest bardzo wiele w Ksi�stwie Pozna�skim i innych ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. By� on, nie licz�c gruntu, cha�upy i paru kr�w, w�a�cicielem srokatego konia i �ony Magdy. Dzi�ki takiemu zbiegowi okoliczno�ci m�g� sobie �y� spokojnie i zgodnie z m�dro�ci� zawart� w wierszu:
Ko� srokacz - �ona Magda
Co ma B�g da� - to i tak da.
Jako� �ycie jego uk�ada�o si� zupe�nie, jak B�g da�, i dopiero gdy B�g da� wojn�, Bartek zafrasowa� si� nie poma�u. Przysz�o zawiadomienie, �e trzeba si� by�o stawi�, trzeba by�o porzuci� cha�up�, grunt i zda� wszystko na babsk� opiek�. Ludzie w Pogn�binie byli w og�le dosy� biedni. Bartek zim�, bywa�o, chodzi� do fabryki i tym sobie w gospodarstwie pomaga� - teraz za� co? Kto wie, kiedy si� wojna z Francuzem sko�czy? Magda, gdy przeczyta�a kartk� powo�uj�c�, pocz�a kl��:
- A�eby ich nawidzi�o! �eby ol�n�li... Chocia�e� g�upi... jednak mi ci� �al; Francuzy te� ci nie przepuszcz�: albo g�ow� utn�, albo co!...
Czu� Bartek, �e kobieta sprawiedliwie m�wi. Francuz�w ba� si� jak ognia, a przy tym i jemu by�o �al. Co jemu Francuzi zrobili? po co on tam p�jdzie i dlaczego na t� straszn� obczyzn�, gdzie nie ma jednej duszy �yczliwej? Jak si� w Pogn�binie siedzi, to zdaje si�, ot ni tak, ni owak, jak zwyczajnie w Pogn�binie; a jak ka�� i��, dopiero si� widzi, �e wszelako tu lepiej ni� gdzie indziej. Ale ju� nic nie pomo�e taka dola! trzeba i��. Bartek u�ciska� bab�, potem splun��, prze�egna� si� i wyszed� z cha�upy, a Magda za nim. Nie �egnali si� zbyt czule. Ona i ch�opak szlochali, on powtarza�: "No cicho-no!" - i tak znale�li si� na drodze. Tu dopiero ujrzeli, �e w ca�ym Pogn�binie dzia�o si� to samo co u nich. Ca�a wie� wyleg�a: droga zapchana powo�anymi. Id� oni do stacji kolejowej, a baby, dzieci, starcy i psy odprowadzaj� ich. Powo�anym ci�ko na sercu, kilku tylko m�odszym fajki wisz� z g�by; kilku ju� pijanych na pocz�tek; kilku �piewa ochryp�ymi g�osami:
Skrzyneckiego r�ce i z�ote pier�cie�ce
Ju� nie bed� wymachiwa� siabl� na wojence.
Jeden te� i drugi Niemiec z pogn�bi�skich kolonist�w �piewa ze strachu Wacht am Rhein. Ca�y �w t�um pstry i r�nobarwny, w�r�d kt�rego po�yskuj� bagnety �andarmskie, posuwa si� op�otkami ku ko�cowi wsi z krzykiem, gwarem i rwetesem. Baby trzymaj� swoich "�o�nierzyk�w" za kark i lamentuj�; jaka� staruszka pokazuje ��ty z�b i wygra�a pi�ci� gdzie� w przestrze�. Inna klnie: "Niech wam Pan B�g policzy nasze p�akanie!"; s�ycha� wo�ania: "Franku! Ka�ko! J�zek! b�d�ta zdrowi". Psy szczekaj�. Dzwon na ko�ciele dzwoni. Proboszcz sam odmawia modlitwy za konaj�cych, bo� przecie niejeden z tych, co teraz id� na stacj�, nie wr�ci. Wojna ich bierze wszystkich, ale wojna ich nie odda. P�ugi pordzewiej� na polach, bo Pogn�bin wypowiedzia� wojn� Francji. Pogn�bin nie m�g� zgodzi� si� na przewag� Napoleona III i wzi�� do serca spraw� o tron hiszpa�ski. Odg�os dzwonu przeprowadza t�umy, kt�re ju� wysz�y z op�otk�w. Mijaj� figur�: czapki i pikielhauby lec� z g��w. Kurz z�oty wstaje na drodze, bo dzie� jest suchy i pogodny. Po dw�ch stronach drogi zbo�e dojrzewaj�ce szele�ci ci�kim k�osem i gnie si� pod wietrzykiem, kt�ry od czasu do czasu dmucha �agodnie. W niebie b��kitnym tkwi� skowronki i ka�dy �wiergoce, jakby si� zapami�ta�.
Stacja!... T�umy jeszcze wi�ksze. S� tu ju� powo�ani z Krzywdy G�rnej, Krzywdy Dolnej, z Wyw�aszczyniec, z Niedoli, Mizerowa. Ruch, gwar i zamieszanie! �ciany na stacji oblepione manifestami. Wojna tu "w imi� Boga i Ojczyzny", landwera p�jdzie broni� swych zagro�onych rodzin, �on, dzieci, chat i p�l. Francuzi widocznie szczeg�lniej zawzi�li si� na Pogn�bin, na Krzywd� G�rn�, na Krzywd� Doln�, na Wyw�aszczy�ce, Niedol� i Mizer�w. Tak przynajmniej wydaje si� tym, kt�rzy czytaj� afisze. Przed stacj� przybywaj� coraz nowe t�umy. W sali dym z fajek nape�nia powietrze i przes�ania afisze. W gwarze trudno si� zrozumie�: wszyscy chodz�, wo�aj�, krzycz�. Na peronie s�ycha� komend� niemieck�, kt�rej gwa�towne s�owa brzmi� kr�tko, twardo, stanowczo.
Rozlega si� dzwonek: �wist! z dala s�ycha� gwa�towny oddech lokomotywy. Coraz bli�ej, wyra�niej. To wojna zdaje si� przybli�a�.
Drugi dzwonek! Dreszcz przebiega wszystkie piersi. Jaka� kobieta poczyna krzycze�: "Jadom! Jadom!" Wo�a ona widocznie swego Adama, ale kobiety podchwytuj� wyraz i wo�aj� "Jad�!" G�os jaki� przera�liwszy nad inne dodaje: "Francuzy jad�!" - i przez jedno mgnienie oka panika ogarnia nie tylko kobiety, ale i przysz�ych bohater�w Sedanu. T�um zako�ysa� si�. Tymczasem poci�g staje przed stacj�. We wszystkich oknach wida� czapki z czerwonymi lampasami i mundury. Wojska widocznie jak mrowia. Na w�glarkach czerniej� pos�pne, pod�ugowate cia�a armat; nad otwartymi wozami je�y si� las bagnet�w. Widocznie kazano �o�nierzom �piewa�, bo ca�y poci�g a� dygoce od silnych g�os�w m�skich. Jaka� si�a i pot�ga bije od tego poci�gu, kt�rego ko�ca nie dojrze�.
Na peronie poczynaj� formowa� rekrut�w; kto mo�e, �egna si� jeszcze. Bartek machn�� �apami, jakby skrzyd�ami wiatraka, oczy wytrzeszczy�.
- No, Magda, bywaj zdrowa!
- Oj! moje biedne ch�opisko!
- Ju� mnie nie obaczysz wi�cej!
- Ju� ci� nie obacz� wi�cej!
- Nie ma rady nijakiej!
- Niech ci� Matka Boska strze�e i chroni...
- B�d� zdrowa; cha�upy pilnuj.
Kobieta uchwyci�a go za szyj� z p�aczem.
- Niech�e ci� B�g prowadzi.
Nadchodzi ostatnia chwila. Pisk, p�acz i lament kobiet zag�usza przez kilka minut wszystko: "B�d�ta zdrowi! B�d�ta zdrowi!" Ale owo� �o�nierze s� ju� oddaleni od bez�adnego t�umu: ju� tworz� czarn� zbit� mas�, kt�ra zwiera si� w kwadraty, prostok�ty i poczyna porusza� si� z t� sprawno�ci� i regularno�ci� ruch�w machiny. Komenda: "Siada�!" Kwadraty i prostok�ty prze�amuj� si� w �rodku, wyci�gaj� si� w�skimi pasami ku wagonom i gin� w ich wn�trzu. W dali lokomotywa �wiszcze i rzuca k��by siwego dymu. Teraz oddycha jak smok, zion�c pod siebie strumienie pary. Lament kobiet dochodzi do najwy�szego stopnia. Jedne zas�aniaj� oczy fartuchami, inne wyci�gaj� r�ce ku wagonom. �kaj�ce g�osy powtarzaj� imiona m��w i syn�w. - B�d� zdr�w, Bartek! - wo�a z do�u Magda. A nie le� tam, gdzie ci� nie po�l�! Niech ci� Matka Boska... B�d� zdr�w! O dlaboga!
- A cha�upy pilnuj! - odzywa si� Bartek.
Korow�d wagon�w drgn�� nagle; wozy stukn�y jedne o drugie i ruszy�y.
- A pami�taj, �e masz �on� i dziecko! - wo�a�a Magda, drepcz�c za poci�giem. - B�d� zdrowy, w imi� Ojca i Syna, i Ducha �wi�tego. B�d� zdrowy...
Poci�g porusza� si� coraz pr�dzej, wioz�c wojownik�w z Pogn�bina, z obydw�ch Krzywd, z Niedoli i Mizerowa.
II
W jedn� stron� wraca ku Pogn�binowi Magda z t�umem bab i p�acze, w drug� stron� �wiata rwie w siw� dal poci�g naje�ony bagnetami, a w nim Bartek. Siwej dali ko�ca nie wida�. Pogn�bina te� ledwo dojrze�. Lipa tylko szarzeje i wie�a na ko�ciele si� z�oci, bo po niej s�o�ce igra. Wkr�tce i lipa rozp�yn�a si�, a z�oty krzy� wygl�da� tylko jak punkt b�yszcz�cy. Dop�ki ten punkt �wieci�, patrzy� na niego Bartek, ale gdy i on znikn��, frasunkowi ch�opa nie by�o miary. Zdj�a go niemoc wielka i czu�, �e przepad�. Zacz�� tedy patrze� na podoficera, bo ju� pr�cz Boga nikogo wi�c nie by�o nad nim. Co si� teraz z nim stanie, to ju� w tym g�owa kaprala; sam Bartek ju� nic nie wie, nic nie rozumie. Kapral siedzi na �awce i trzymaj�c karabin mi�dzy kolanami pali fajk�. Dym co chwila jakby chmura zas�ania mu twarz powa�n� i markotn�. Nie tylko Bartkowe oczy patrz� na t� twarz: patrz� na ni� wszystkie oczy ze wszystkich k�t�w wagonu. W Pogn�binie lub Krzywdzie ka�dy Bartek lub Wojtek jest sobie pan, ka�dy musi my�le� o sobie, za siebie, ale teraz od tego kapral. Ka�e im si� patrze� na prawo, b�d� patrze� na prawo, ka�e na lewo, to na lewo. Ka�dy pyta si� wzrokiem: "No? a co z nami b�dzie?" - on sam za� tyle wie, ile i oni, i rad by tak�e, aby kto starszy da� mu pod tym wzgl�dem jakie rozkazy lub wyja�nienia. Zreszt� ch�opi boj� si� pyta� wyra�nie, bo teraz jest wojna z ca�ym aparatem s�d�w wojennych. Co wolno, a czego nie wolno, nie wiadomo. Przynajmniej oni nie wiedz�, a straszy ich d�wi�k wyraz�w takich jak Kriegsgericht, kt�rych dobrze nie rozumiej�, ale tym bardziej si� boj�.
Jednocze�nie czuj�, �e ten kapral potrzebniejszy im jeszcze teraz ni� na manewrach pod Poznaniem, bo on jeden wie wszystko, on za nich my�li, a bez niego ani rusz. Tymczasem zaci�y� mu widocznie karabin, bo go rzuci� Bartkowi do trzymania. Bartek porwa� skwapliwie za bro�, dech wstrzyma�, oczy wy�upi� i patrzy� w kaprala jak w t�cz�, ale ma�a mu i z tego pociecha.
Oj, co� �le s�ycha�, bo i kapral jak z krzy�a zdj�ty. Na stacjach �piewy i krzyki; kapral komenderuje, kr�ci si�, �aje, �eby to starszym si� pokaza�, ale niech no poci�g ruszy, cichn� wszyscy i on cichnie. Dla niego tak�e �wiat ma teraz dwie strony: jedna jasna i zrozumia�a to jego izba, �ona i pierzyna; druga ciemna, ale to zupe�nie ciemna to Francja i wojna. Zapa� jego, jak i zapa� ca�ej armii, ch�tnie by zapo�yczy� chodu od raka. Wojownik�w pogn�bi�skich o�ywia� istotnie duch tym widoczniejszy, �e siedz�cy nie w �o�nierzach, ale ka�demu na ramieniu. A poniewa� ka�dy �o�nierz d�wiga� na ramionach tornister, p�aszcz i inne wojskowe przybory, wi�c wszystkim by�o nader ci�ko.
Tymczasem poci�g fuka�, hucza� i lecia� w dal. Co stacja przyczepiano nowe wagony i lokomotywy. Co stacja wida� by�o tylko pikielhauby, armaty, konie, bagnety piechur�w i chor�giewki u�an�w. Zapada� z wolna pogodny wiecz�r. S�o�ce rozla�o si� w wielk� czerwon� zorz�, wysoko na niebie unosi�y si� stada drobnych, lekkich ob�ok�w, o brzegach poczerwienia�ych od zachodu. Poci�g wreszcie przesta� bra� ludzi i wagony na stacjach, trz�s� si� tylko i lecia� naprz�d w ow� jasno�� czerwon�, jakby w morze krwi. Z otwartego wagonu, w kt�rym siedzia� Bartek z pogn�bi�skimi lud�mi, wida� by�o wsie, sio�a i miasteczka, wie�yczki na ko�cio�ach, bociany poprzeginane jak haki, stoj�ce jedn� nog� na gniazdach, cha�upy osobne, sady wi�niowe. Wszystko to miga�o przelotem, a wszystko czerwone. �o�nierze pocz�li szepta� mi�dzy sob� tym �mielej, �e podoficer, pod�o�ywszy sakwy pod g�ow�, zasn�� z porcelanow� fajk� w z�bach. Wojciech Gwizda�a, ch�op z Pogn�bina siedz�cy wedle Bartka, tr�ci� go �okciem:
- Bartek, s�uchaj no!
Bartek zwr�ci� ku niemu twarz z zamy�lonymi wy�upiastymi oczyma.
- Czeg� patrzysz jak ciel�, co idzie na rze�?... - szepta� Gwizda�a.
- Ale ty, niebo��, idziesz na rze�, i pewnikiem...
- Oj, oj! - j�kn�� Bartek.
- Boisz si�? - pyta� Gwizda�a.
- Co si� nie mam ba�!...
Zorza sta�a si� jeszcze czerwie�sza, wi�c Gwizda�a wyci�gn�� ku niej r�k� i szepn�� dalej:
- Widzisz t� jasno��? Wiesz, g�upi, co to jest? To krew. Tu jest Polska, niby nasz kraj: rozumiesz? A hen tam daleko, gdzie si� tak �wieci, to w�a�nie Francja...
- A pr�dko zajedziewa?
- Albo ci pilno? M�wi�, �e okrutnie daleko. Ale nie b�j si�: Francuzy wyjd� naprzeciw...
Bartek zacz�� pracowa� ci�ko swoj� pogn�bi�sk� g�ow�. Po chwili spyta�:
- Wojtek?
- Czego?
- A na ten przyk�ad, co to za nar�d te Francuzy?
Tu uczono�� Wojtka ujrza�a nagle przed sob� d�, w kt�ry �atwiej jej by�o wlecie� z g�ow� ni� wylecie� na powr�t. Wiedzia�, �e Francuzy to s� Francuzy. S�ysza� co� o nich od starych ludzi, kt�rzy m�wili o nich, �e zawsze wszystkich bili; na koniec wiedzia�, �e to jacy� bardzo obcy ludzie. Ale jak to tu wyt�umaczy� Bartkowi. aby i on wiedzia�, jak dalece obcy.
Przede wszystkim tedy powt�rzy� pytanie:
- Co to za nar�d?
- A ju�ci.
Trzy narody by�y znane Wojtkowi: w �rodku "Polaki"", z jednej strony "Moskale", a z drugiej "Niemcy". Ale Niemc�w by�y r�ne gatunki. Chc�c wi�c by� jasnym wi�cej ni� �cis�ym, rzek�:
- Co to za nar�d, Francuzy? Jak ci powiedzie�: musi takie Niemcy, tylko jeszcze gorsze...
A Bartek na to:
- O �cierwa!
Do tej pory �ywi� wzgl�dem Francuz�w jedno tylko uczucie, to jest uczucie nieopisanego strachu. Teraz dopiero poczu� ku nim ten pruski landwerzysta wyra�niejsz� patriotyczn� niech��. Jednak�e nie wszystko jeszcze zrozumia� nale�ycie i dlatego spyta� znowu:
- To Niemcy b�d� z Niemcami wojowa�?
Tu Wojtek, jak drugi Sokrates, postanowi� p�j�� drog� por�wna� i odpar�:
- Albo to si� tw�j �ysek z moim Burkiem nie gryz�?
Bartek otworzy� usta i popatrzy� chwil� na swego mistrza.
- O prawda!...
- Przecie i Austriaki Niemcy - prawi� Wojtek - a czy si� nasi
z nimi nie bili? To� stary �wierszcz opowiada�, �e jak by� na onej wojnie, to Szteinmec krzycza� na nich: "Dalej, ch�opy, na Niemc�w!" Tylko �e z Francuzami nie tak �atwo!
- O laboga!
- Francuzy nigdy �adnej wojny nie przegra�y. Taki jak si� do ciebie przyczepi, to si� nie wykpisz, nie b�j si�! Ka�dy jest ch�op jak dwa albo trzy razy nasz, a brody to ci maj� jak �ydy. Inszy te� jest czarny jak diabe�. Takiego jak zobaczysz, to pole� si� Bogu!
- No, to po co my do nich p�jdziema? - pyta zdesperowany Bartek.
Filozoficzna ta uwaga nie by�a mo�e tak g�upi�, jak zdawa�o si�
Wojtkowi, kt�ry widocznie pod wp�ywem urz�dowych natchnie� po�pieszy� z odpowiedzi�:
- Ja bym te� wola� nie i��. Ale nie p�jdziemy my, to przyjd� oni. Nie ma rady. Czyta�e�, co sta�o drukowane. Dycht najgorzej zawzi�te na naszych ch�op�w. Ludzie gadaj�, �e ony dlatego takie �akome na tutejsze grunta, bo chcieli w�dk� przemyca� z Kr�lestwa, a rz�d nie daje, i z tego jest wojna: no, rozumiesz?
- Co nie mam rozumie�! - rzek� z rezygnacj� Bartek.
Wojtek m�wi� dalej:
- Na baby ci te� �akome jak pies na sperk�...
- A to by na ten przyk�ad i Magdzie nie przepu�cili?
- Ony i starym nie przepuszczaj�!
- O! - krzykn�� Bartek takim tonem, jakby chcia� powiedzie�:
"Je�eli tak, to b�d� wali�!"
Jako� wyda�o mu si�, �e tego ju� nadto. W�dk� niechby jeszcze sobie z Kr�lestwa przemycali, ale do Magdy im zasi�! Teraz m�j Bartek j�� na ca�� t� wojn� patrze� ze stanowiska w�asnego interesu i poczu� jak�� otuch� na my�l, �e tyle wojska i armat wyst�puje w obronie zagro�onej przez ba�amuctwo francuskie Magdy. Pi�ci mu si� zacisn�y mimowolnie i strach przed Francuzami pomiesza� si� w jego umy�le z nienawi�ci� do nich. Przyszed� do przekonania, i� nie ma ju� chyba rady, �e trzeba i��. Tymczasem jasno�� niebieska zgas�a. �ciemni�o si�. Wagon na nier�wnych relsach pocz�� si� ko�ysa� mocno, a w takt z jego ruchami kiwa�y si� na prawo i lewo pikielhauby i bagnety.
Up�yn�a jedna godzina i druga. Z lokomotywy sypa�y si� miliony iskier, kt�re jak d�ug�e z�ociste kresy i w�yki krzy�owa�y si� ze sob� w ciemno�ciach. Bartek d�ugo nie m�g� zasn��. Jako owe iskry po powietrzu tak w g�owie jego skaka�y my�li w wojnie, o Magdzie, Pogn�binie, Francuzach i Niemcach. Zdawa�o mu si�, �e cho�by chcia�, nie m�g�by si� podnie�� z tej �awki, na kt�rej siedzia�. Usn�� wreszcie, ale niezdrowym p�snem. I zaraz nadlecia�y widziad�a: ujrza� najprz�d, jak jego �ysek gryzie si� z Wojtkowym Burkiem, a� sier�� z nich leci. On cap za kij, �eby ich pogodzi�, a� nagle widzi co innego: ko�o Magdy siedzi Francuz, czarny jak �wi�ta ziemia, a Magda kontenta, �mieje si� i szczerzy z�by. Inni Francuzi kpi� z Bartka i pokazuj� na niego palcami... To zapewne lokomotywa trajkoce, ale jemu si� zdaje, �e to Francuzy wo�aj�: "Magda! Magda! Magda! Magda!" Bartek w krzyk: "Stulta pyski, z�odzieje, puszczajta bab�!" A oni: "Magda! Magda! Magda!" �ysek i Burek szczekaj�, ca�y Pogn�bin wo�a: "Nie daj baby!" On czy skr�powany, czy co? nie! rzuci� si�, targn��, powrozy p�k�y, Bartek Francuza za �eb - i nagle...
Nagle wstrz�sa nim silny b�l jakoby gwa�townego uderzenia. Bartek budzi si� i zrywa na r�wne nogi. Ca�y wagon rozbudzony, wszyscy pytaj�: co si� sta�o? A to biedaczysko Bartek z�apa� podoficera przez sen za brod�. Teraz oto stoi wyci�gni�ty jak drut, dwa palce przy skroni, a podoficer macha r�koma i krzyczy jak w�ciek�y:
- Ach, Sie dummes Vieh aus der Polakei! Hau' ich den L�mmel in die Fresse, dass ihm die Z�hne sektionenweise aus dem Maul herausfliegen werden !
Podoficer a� ochryp� z w�ciek�o�ci, a Bartek ci�gle stoi z palcami przy skroni. Inni �o�nierze gryz� wargi, by si� nie �mia�, ale boj� si�, gdy� z ust podoficera padaj� jeszcze ostatnie strza�y: Ein polnischer Ochse! Ochse aus Podolien! Na koniec ucich�o wszystko. Bartek usiad� na powr�t na dawnym miejscu. Czu� tylko, �e policzki poczynaj� mu jako� nabrzmiewa�, a lokomotywa jak na z�o�� powtarza ci�gle:
- Magda! Magda! Magda!
Czu� te� wielki jaki� �al...
III
Ranek! Rozpierzch�e, blade �wiat�o o�wieca twarze senne i zm�czone z niewywczasu. Na �awkach �pi� w nie�adzie �o�nierze: jedni z g�owami pospuszczanymi na piersi, drudzy z zadartymi w ty�. Wstaje jutrzenka i zalewa r�owo�ci� ca�y �wiat. Jest �wie�o i rze�wo. �o�nierze budz� si�. Promienny ranek wydobywa z cienia i mg�y jak�� nie znan� im krain�. Hej! a gdzie teraz Pogn�bin, gdzie Wielka i Ma�a Krzywda, gdzie Mizer�w? To ju� obczyzna i wszystko inne. Naok� wzg�rza poros�e d�bin�, w dolinach domy kryte czerwon� dach�wk�, z czarnymi krzy�ownicami w bia�ych �cianach, domy pi�kne jak dwory, obros�e winem. Gdzieniegdzie ko�cio�y o spiczastych wie�ach, gdzieniegdzie kominy fabryczne z pi�ropuszami r�owych dym�w. Tylko ciasno tu jako�, r�wni brak i �an�w zbo�owych. Ludzi za to mrowie. Migaj� wsie i miasta. Poci�g nie zatrzymuje si�, mija mn�stwo pomniejszych stacyj. Co� si� musia�o sta�, bo wsz�dy wida� t�umy. S�o�ce wychyla si� z wolna zza wzg�rz, wi�c jeden i drugi Maciek poczyna g�o�no pacierz. Za ich przyk�adem id� i inni; pierwsze promienie k�ad� blask na ch�opskie twarze modl�ce si� i powa�ne.
Tymczasem poci�g zatrzymuje si� na g��wnej stacji. T�um ludzi otacza go natychmiast: s� ju� wie�ci z placu boju. Zwyci�stwo! Zwyci�stwo! Depesze przysz�y od kilku godzin. Wszyscy oczekiwali kl�sk, wi�c gdy zbudzono ich pomy�ln� wie�ci�, rado�� nie zna miary. Ludzie na wp� ubrani poopuszczali domy, ��ka i po�pieszyli na stacj�. Z niekt�rych dach�w powiewaj� ju� chor�gwie, a ze wszystkich r�k chustki. Do wagon�w donosz� piwo, tytu� i cygara. Zapa� jest nieopisany, twarze rozpromienione. Wacht am Rhein huczy jak burza. Niekt�rzy p�acz�, inni padaj� sobie w obj�cia. Unser Fryc pobi� na g�ow�! wzi�to armaty, chor�gwie. W szlachetnym zapale t�umy oddaj� �o�nierzom wszystko, co maj�. Otucha wst�puje w serca �o�nierzy i zaczynaj� �piewa� tak�e. Wagony dr�� od mocnych m�skich g�os�w, a t�um s�ucha z zadziwieniem s��w niezrozumia�ych pie�ni. Pogn�bi�scy �piewaj�: "Bartoszu! Bartoszu! oj, nie tra�wa nadziei" - Die Polen! Die Polen! - powtarza t�um sposobem obja�nienia i kupi si� ko�o wagon�w, podziwiaj�c postaw� �o�nierza, a zarazem umacniaj�c si� w rado�ci opowiadaniem anegdot o strasznym m�stwie tych polskich pu�k�w.
Bartek ma rozpuchni�te policzki, co przy jego ��tych w�sach, wy�upiastyeh oczach i ogromnej ko�cistej postawie czyni go starszym. Podziwiaj� go te� jak osobliwsze zwierz�. Jakich to Niemcy maj� obro�c�w! Ten dopiero sprawi Francuzom! Bartek u�miecha si� z zadowoleniem, bo i on jest kontent, �e Francuz�w pobili. Nie przyjd� ju� przynajmniej do Pogn�bina, nie zba�amuc� Magdy i nie zabior� gruntu. U�miecha si� tedy, ale poniewa� twarz boli go mocno, wi�c krzywi si� zarazem i naprawd� jest straszny. Je za to z apetytem homerycznego bohatera. Kiszki grochowe i kufle piwa znikaj� w jego ustach jak w czelu�ci. Daj� mu cygara, fenigi: bierze to wszystko.
- Dobry jaki� nar�d te Niemiaszki - m�wi do Wojtka, a po chwili dodaje: - A widzisz, �e Francuz�w pobili!
Ale sceptyczny Wojtek rzuca cie� na jego weso�o��. Wojtek wr�y jak Kasandra: - Francuzy zawdy naprz�d daj� si� pobi�, �eby zba�amuci�, a potem jak si� wezm�, a� wi�ry lec�!
Wojtek nie wie o tym, �e zdanie jego podziela wi�ksza cz�� Europy, a jeszcze mniej o tym, �e ca�a Europa myli si� z nim razem.
Jad� dalej. Wszystkie domy jak okiem si�gn�� pokryte chor�gwiami. Na niekt�rych stacjach zatrzymuj� si� d�u�ej, bo wsz�dy pe�no poci�g�w. Wojsko ze wszystkich stron Niemiec �pieszy wzmocni� zwyci�skich wsp�braci. Poci�gi poubierane w zielone wie�ce. U�ani zatykaj� na lance bukiety kwiat�w darowywane im po drodze. Mi�dzy tymi u�anami wi�kszo�� tak�e Polak�w. Nieraz s�ycha� z wagonu do wagonu rozmowy i nawo�ywania:
- Jak si� mata, ch�opcy! A gdzie Pan B�g prowadzi?
Czasem z przelatuj�cego po s�siednich relsach poci�gu zaleci znajoma piosenka:
Z tamtej strony Sandomierza
M�wi panna do �o�nierza...
A wtedy Bartek i jego kamraci podchwytuj� w lot:
Panie �o�nierz, chod� pokocha�!
Jeszczem nie jad�, B�g ci zap�a�!
O ile z Pogn�bina wszyscy wyje�d�ali smutni, o tyle teraz pe�ni s� zapa�u i ducha. Pierwszy poci�g z pierwszymi rannymi przybywaj�cymi z Francji psuje jednak to dobre usposobienie. Staje on w Deutz i stoi d�ugo, by przepu�ci� te, kt�re �piesz� na plac boju. Ale nim wszystkie przejd� przez most do Kolonii, potrzeba kilku godzin czasu. Bartek leci razem z innymi ogl�da� chorych i rannych. Niekt�rzy le�� w zamkni�tych, inni dla braku miejsca w otwartych wagonach, i tych mo�na widzie� dobrze. Po pierwszym spojrzeniu duch bohaterski Bartka ulatuje znowu na rami�.
- Chod��e tu, Wojtek - wo�a z przera�eniem - widzisz ino, ile te Francuzy napsowa�y narodu!
I jest na co patrze�! Twarze blade, zm�czone; niekt�re sczernia�e od prochu lub b�lu, powalane krwi�. Na odg�osy og�lnej rado�ci ci odpowiadaj� tylko j�kami. Niekt�rzy kln� wojn�, Francuz�w i Niemc�w. Usta spieczone i sczernia�e wo�aj� co chwila wody; oczy pogl�daj� jak b��dne. Tu i �wdzie mi�dzy rannymi wida� zesztywnia�� twarz konaj�cego, czasem spokojn�, z b��kitnymi si�cami naok� oczu, czasem wykrzywion� przez konwulsje, z przera�onymi oczyma i wyszczerzonymi z�bami. Bartek po raz pierwszy widzi krwawe owoce wojny. W g�owie jego zn�w powstaje zam�t, patrzy jak odurzony i stoi w t�oku z otwartymi ustami; popychaj� go na wszystkie strony: �andarm daje mu kolb� w kark. On szuka oczyma Wojtka, odnajduje go i m�wi:
- Wojtek, b�j si� Boga! o!
- B�dzie tak i z tob�.
- Jezu, Maria! I to si� ludziska tak morduj�! To� jak ch�op ch�opa pobije, to go �andarmy bior� do s�du i karz�.
- No, a teraz ten lepszy, kto wi�cej ludzisk�w napsuje. C�e�, g�upi, my�la�, �e b�dziesz prochem strzela� jak na manewrach, albo li te� do tarczy nie do ludzi?
Tu okaza�a si� widocznie r�nica mi�dzy teori� a praktyk�. Nasz Bartek by� przecie �o�nierzem, chodzi� na manewry i musztry, strzela�, wiedzia�, �e wojna od tego, by si� zabija�, a teraz, jak zobaczy� krew rannych, n�dz� wojny, zrobi�o mu si� tak jako� niedobrze i ckliwo, �e ledwie si� m�g� na nogach utrzyma�. Nabra� zn�w uszanowania dla Francuz�w, kt�re zmniejszy�o si� dopiero wtedy, gdy przyjechali z Deutz do Kolonii. Na centralnym banhofie ujrzeli po raz pierwszy je�c�w. Otacza�o ich mn�stwo �o�nierzy i ludu, kt�ry patrzy� na nich z dum�, ale jeszcze bez nienawi�ci. Bartek przedar� si� przez t�um rozpychaj�c go �okciami, spojrza� na wagon i zdziwi� si�.
Gromada piechur�w francuskich w podartych p�aszczach, ma�ych, brudnych, wyn�dznia�ych, nape�nia�a wagon jak �ledzie beczk�. Wielu z nich wyci�ga�o r�ce po szczup�e datki, jakimi obdziela� ich t�um, o ile stra�e nie stawia�y przeszkody. Bartek, wedle tego, co s�ysza� od Wojtka, zgo�a inne o Francuzach mia� wyobra�enie. Duch z ramienia wst�pil mu na powr�t w p�ersi. Obejrza� si�, czy Wojtka nie ma. Wojtek sta� obok.
- C�e� gada�? - pyta Bartek - dy� to chmyzy!" Jakbym jednego bez �eb lun��, to by si� ze czterech wywr�ci�o.
- Musi jako� zmarnieli - odrzek� r�wnie� rozczarowany Wojtek.
- Po jakiemu oni szwargoc�?
- Ju�ci nie po polsku.
Uspokojony pod tym wzgl�dem Bartek poszed� dalej wzd�u� wagon�w.
- Straszne kapcany - rzek� sko�czywszy przegl�d wojsk liniowych.
Ale w nast�pnych wagonach siedzieli �uawi. Ci wi�cej dali Bartkowi do my�lenia. Z powodu, �e siedzieli w wagonach krytych, nie mo�na by�o sprawdzi�, czy ka�dy jest ch�op jak dwa albo trzy razy zwyczajny cz�owiek, ale przez okna wida� by�o d�ugie brody i marsowate, powa�ne twarze starych �o�nierzy o ciemnej cerze i b�yszcz�cych gro�nie oczach. Duch Bartka znowu skierowa� si� ku ramionom.
- Te straszniejsze - szepn�� cicho, jakby si� ba�, by go nie s�yszeli.
- Jeszcze� nie widzia� tych, co si� nie dali wzi�� - odpar� Wojtek.
- B�j�e si� Boga!
- Obaczysz!
Napatrzywszy si� �uawom poszli dalej. Zaraz przy nast�pnym wagonie Bartek rzuci� si� w ty� jak oparzony.
- O rety! Wojtek, ratuj!
W otwartym oknie wida� by�o ciemn�, prawie czarn� twarz turkosa z przewr�conymi bia�kami oczu. Musia� by� ranny, bo twarz wykrzywi�a mu si� cierpieniem.
- A co? - rzecze Wojtek.
- To z�e, nie �o�nierz... Bo�e, b�d� mi�o�ciw mnie grzesznemu!
- Spojrzyj ino, jakie on ma z�biska.
- A niech go wciorna�ci! ja tam nie b�d� na niego patrzy�.
Bartek umilk�, po chwili jednak spyta�:
- Wojtek!
- Czego?
- A �eby takiego prze�egna�, czy by nie pomog�o?
- Pogany na �wi�t� wiar� nie maj� wyrozumienia.
Dano znak do wsiadania. Po chwili poci�g ruszy�. Gdy �ciemni�o si�, Bartek widzia� ci�gle przed sob� czarn� twarz turkosa i straszne bia�ka jego oczu. Z uczu�, kt�re w tej chwili o�ywia�y tego pogn�bi�skiego wojownika, niewiele mo�na by wywr�y� o jego przysz�ych czynach.
IV
Bli�szy udzia� w walnej rozprawie pod Gravelotte pocz�tkowo przekona� Bartka tylko o tym, �e w bitwie jest na co si� gapi�, a nie ma co robi�. Z pocz�tku bowiem kazano sta� i jemu, i jego pu�kowi z karabinem u n�g u st�p wzg�rza pokrytego winogradem. Z dala gra�y armaty, z bliska przelatywa�y pu�ki konne z t�tentem, od kt�rego ziemia si� trz�s�a; migota�y to chor�giewki, to kirasjerskie miecze. Nad wzg�rzem po b��kitnym niebie przelatywa�y z sykiem granaty w kszta�cie bia�ych ob�oczk�w, potem dym nape�ni� powietrze i zas�oni� horyzont. Zdawa�o si�, �e bitwa jak burza przechodzi stronami, ale trwa�o to nied�ugo.
Po pewnym czasie dziwny jaki� ruch powsta� ko�o Bartkowego pu�ku. Pocz�y ko�o niego stawa� inne pu�ki, a w przerwy pomi�dzy nimi nadbiega�y, co ko� wyskoczy, armaty, kt�re wyprz�gano na gwa�t i obracano paszczami ku wzg�rzu. Ca�a dolina nape�ni�a si� wojskiem. Teraz na wszystkie strony grzmi� komendy, lataj� adiutanei. A nasi szeregowcy szepc� sobie do ucha: "Oj! b�dzie� nam, b�dzie!" - lub pytaj� jeden drugiego z niepokojem: "Czy to ju� si� zacznie?" - "Zapewne ju�". Oto zbli�a si� niepewno��, zagadka, mo�e �mier�... W dymie, kt�ry zas�ania wzg�rze, wre co� i kot�uje si� strasznie. S�ycha� coraz bli�ej basowy huk dzia� i stukotanie karabinowego ognia. Z dala dochodzi jakby niewyra�ny jaki� trzask: to kartaczownice ju� s�ycha�. Nagle, jak hukn� dopiero co postawione armaty, a� ziemia i powietrze zadygota�y razem. Przed Bartkowym pu�kiem zasycza�o strasznie. Spojrz�: leci niby r�a jasna, niby chmurka, a w tej chmurce co� syczy, �mieje si�, zgrzyta, r�y i wyje. Ch�opi wo�aj�: "Granat! granat!" Tymczasem p�dzi ten ptak wojny jak wicher, zbli�a si�, spada, p�ka! Huk straszny rozdar� uszy, �oskot, jakby si� �wiat wali�, i p�d jakby od uderzenia wiatru. Zamieszanie powstaje w szeregach stoj�cych w pobli�u armat, rozlega si� okrzyk i komenda: "Szlusuj!" Bartek stoi w pierwszym szeregu, karabin przy ramieniu, �eb do g�ry, broda podpi�ta, wi�c z�by nie k�api�. Nie wolno drgn��, nie wolno strzela�. Sta�! Czeka�! A� tu leci drugi granat, trzeci, czwarty, dziesi�ty!... Wicher zwiewa dym z wzg�rza. Francuzi ju� sp�dzili z niego baterie pruskie, ju� postawili swoje i teraz ziej� ogniem na dolin�. Co chwila z g�stwy winogradu wyskakuj� d�ugie, bia�e rzuty dymu. Piechota pod zas�on� armat zst�puje coraz ni�ej, by rozpocz�� r�czny ogie�. S� ju� w po�owie wzg�rza. Teraz wida� ich doskonale, bo wiatr odrzuca dymy. Czy winograd zakwit� makiem? Nie, to czerwone czapki piechur�w. Naraz nikn� mi�dzy wysok� �oz� winn�, nie wida� ich; gdzieniegdzie tylko wiej� tr�jkolorowe chor�gwie. Ogie� karabinowy rozpoczyna si� szybki, gor�czkowy, nieregularny, wybuchaj�cy nagle w coraz innych miejscach. Nad tym ogniem wyj� ci�gle granaty i krzy�uj� si� w powietrzu. Na wzg�rzu czasem wybuchn� okrzyki, kt�rym z do�u odpowiada niemieckie: "hurra!" Armaty z doliny hucz� nieprzerwanym ogniem. Pu�k stoi niewzruszony.
Sfera ognia poczyna go jednak z kolei obejmowa�. Kule bzykaj� niby muchy, niby b�ki z daleka lub przelatuj� ze strasznym �wistem w pobli�u. Coraz ich wi�cej: oto �wiszcz� ko�o g��w, nos�w, oczu, ramion, id� ich tysi�ce, miliony. Dziw, �e jeszcze kto� stoi na nogach. Nagle tu� za Bartkiem odzywa si� j�k: "Jezu!", potem: "Szlusuj!", zn�w: "Jezu!" - "Szlusuj!" Wreszcie j�k ju� nieprzerwany, komenda coraz �pieszniejsza, szeregi �ciskaj� si�, �wist coraz cz�stszy, nieustaj�cy, okropny. Zabitych wyci�gaj� za nogi. S�d Bo�y!
- Boisz si�? - pyta Wojtek.
- Co si� nie mam ba�!... - odpowiada nasz bohater szcz�kaj�c z�bami.
A jednak stoj� obaj, i Bartek, i Wojtek, i nawet do g�owy im nie przychodzi, �e mo�na by zemkn��. Kazali im sta� - i kwita! Bartek k�amie. Nie boi on si� tak, jakby tysi�ce innych ba�o si� na jego miejscu. Dyscyplina panuje nad jego wyobra�ni�, a wyobra�nia nie maluje mu nawet tak okropnym po�o�enia, jak ono jest. Bartek jednak s�dzi, �e go zabij�, i powierza t� my�l Wojtkowi.
- Dziury w niebie nie b�dzie, jak jednego kpa zabij�! - odpowiada rozdra�nionym g�osem Wojtek.
S�owa te uspokajaj� Bartka znacznie. Zdawa�oby si�, �e g��wnie chodzi�o mu o to, czy si� dziura w niebie nie zrobi. Uspokojony pod tym wzgl�dem, stoi cierpliwie, czuje tylko okropne gor�co i pot zlewa mu twarz. Tymczasem ogie� staje si� tak straszny, �e szeregi topniej� w oczach. Zabitych i rannych nie ma ju� kto wyci�ga�. Chrapanie konaj�cych miesza si� ze �wistem pocisk�w i hukiem wystrza��w. Po ruchu tr�jbarwnych chor�gwi wida�, �e ukryte w winnicy piechury zbli�aj� si� coraz bardziej. Stada kartaczy dziesi�tkuj� szeregi, kt�re poczyna ogarnia� rozpacz.
Ale w odg�osach tej rozpaczy czu� pomruk zniecierpliwienia i w�ciek�o�ci. Gdyby kazano im i�� naprz�d, poszliby jak burza. Nie mog� tylko usta� na miejscu. Jaki� �o�nierz zrywa nagle czapk� z g�owy, ciska j� z ca�ej si�y o ziemi� i m�wi:
- Raz kozie �mier�!
Bartek doznaje zn�w na te s�owa tak znakomitej ulgi, �e prawie zupe�nie przestaje si� ba�. Bo je�eli raz kozie �mier�, to w�a�ciwie o nic wielkiego nie chodzi. Jest to filozofia ch�opska, lepsza od ka�dej innej, skoro dodaje otuchy. Bartek zreszt� wiedzia�, �e raz kozie �mier�, ale mi�o mu to by�o us�ysze� i mie� zupe�n� pewno��, zw�aszcza �e bitwa zacz�a si� zmienia� w pogrom. Oto pu�k, nie wystrzeliwszy ani razu, jest ju� do po�owy zniszczony. T�umy �o�nierzy z innych rozbitych pu�k�w przebiegaj� ko�o niego w nie�adzie; tylko ci ch�opi z Pogn�bina, Krzywdy Wielkiej, Krzywdy Ma�ej i Mizerowa, trzymani �elazn� prusk� dyscyplin�, stoj� jeszcze. Ale i w ich szeregach czu� ju� pewne wahanie si�. Za chwil� p�kn� karby dyscypliny. Ziemia pod ich nogami staje si� ju� mi�kka i �liska od krwi, kt�rej surowy zapach miesza si� z woni� dymu. W niekt�rych miejscach szeregi nie mog� si� zewrze�, bo trupy czyni� w nich przerwy. U n�g tych ludzi, kt�rzy jeszcze stoj�, druga po�owa le�y we krwi, w j�kach, w konwulsjach, w konaniu lub w ciszy �mierci. Oddechom braknie powietrza.
W szeregach powstaje szmer.
- Na rze� nas przywiedli!
- Nikt nie wyjdzie!
- Still, polnisches Vieh! - odzywva si� g�os oficera.
- Dobrze ci za moim ko�nierzem...
- Steht der Kerl da!
Nagle jaki� g�os poczyna m�wi�:
- Pod Twoj� obron�...
Bartek podchwytuje natychmiast:
- Uciekamy si�, �wi�ta Bo�a Rodzicielko!
I wkr�tce ch�r polskich g�os�w na tym polu zag�ady wo�a oto do Patronki Cz�stochowskiej: "Naszymi pro�bami nie racz gardzi�!" A spod n�g wt�ruj� im j�ki: "O Mario, Mario!" I wys�ucha�a ich widocznie, bo w tej chwili na spienionym koniu przybiega adiutant, rozlega si� komenda: "Do ataku bro�! hurra, naprz�d!" Grzebie� bagnet�w pochyla si� nagle, szereg wyci�ga si� w d�ug� lini� i rzuca si� ku wzg�rzom szuka� bagnetem tych nieprzyjaci�, kt�rych nie mog�y dostrzec oczy. Wszelako od st�p wzg�rza dzieli naszych ch�op�w jeszcze ze dwie�cie krok�w i przestrze� t� musz� przeby� pod morderczym ogniem... Czy nie wygin� do reszty? Czy si� nie cofn�? Wygin�� mog�, ale si� nie cofn�, bo komenda pruska wie, na jak� nut� gra� tym polskim ch�opom do ataku. W�r�d ryku dzia�, w�r�d karabinowego ognia, dymu i zamieszania, i j�k�w g�o�niejszym nad wszystko tr�by i tr�bki bij� w niebo hymnem, od kt�rego ka�da kropla krwi skacze w ich piersiach. "Hurra!" odpowiadaj� Ma�ki. "P�ki my �yjemy!" Ogarnia ich zapa�, p�omie� bije im na twarze! Id� jak burza przez zwalone cia�a ludzkie, ko�skie, przez z�omy armatnie. Gin�, ale id� z krzykiem i �piewem. Ju� dobiegaj� kra�ca winnicy, nikn� w zaro�lach. �piew tylko brzmi, czasem b�y�nie bagnet. Na g�rze wre ogie� coraz straszniejszy. Na dole tr�bki wci�� graj�. Salwy francuskich wystrza��w staj� si� spieszniejsze, jeszcze spieszniejsze, gor�czkowe i nagle...
Nagle milkn�.
Tam na dole stary wilk wojny, Steinmetz, zapala porcelanow� fajk� i m�wi z akcentem zadowolenia:
- Im tylko to gra�! Doszli, zuchy!
Jako� po chwili jeden z dumnie powiewaj�cych tr�jbarwnych sztandar�w podskakuje w g�r�, pochyla si� i niknie...
- Nie �artuj�! - m�wi Steinmetz.
Tr�by graj� znowu ten�e sam hymn. Drugi pu�k pozna�ski idzie w pomoc pierwszemu.
W g�stwinie wre bitwa na bagnety.
Teraz, Muzo, �piewaj mojego Bartka, aby potomno�� wiedzia�a, co czyni�. Oto i w jego sercu strach, niecierpliwo��, rozpacz zla�y si� w jedno uczucie w�ciek�o�ci; a gdy us�ysza� ow� muzyk�, to ka�da �y�ka wypr�y�a si� w nim jak drut �elazny. W�os stan�� mu d�bem, z oczu skry posz�y. Zapomnia� o �wiecie, o tym, �e "raz kozie �mier�" i chwyciwszy w pot�ne �apy karabin skoczy� z drugimi naprz�d. Dobieg�szy wzg�rza przewr�ci� si� z dziesi�� razy na ziemi�, st�uk� sobie nos, powala� si� ziemi� i krwi�, kt�ra mu z nosa pociek�a, i bieg� naprz�d, w�ciek�y, zziajany, chwytaj�c w otwarte usta powietrze. Wytrzeszcza� oczy, by w g�stwinie zobaczy� jak najpr�dzej jakiego Francuza, i dojrza� ich wreszcie trzech naraz przy chor�gwi. Byli to turkosy. Ale czy my�licie, �e Bartek si� cofn��? Nie! on by teraz samego Lucypera bra� za rogi! Dopad� ju� do nich i oni z wyciem rzucili si� ku niemu; dwa bagnety jakby dwa ��d�a ju�, ju� tykaj� jego piersi, a m�j Bartek jak z�apie za karabin z cienkiego ko�ca, niby k�onic�, jak machnie, jak poprawi. Wrzask tylko odpowiedzia� mu straszny, j�k dwa czarne cia�a pocz�y drga� konwulsyjnie na ziemi. W tej chwili trzeciemu, kt�ry trzyma� chor�giew, podbieg�o na pomoc z dziesi�ciu towarzyszy. Bartek jak furia rzuci� si� na wszystkich razem. Dali ognia - b�ysn�o, hukn�o - i jednocze�nie w k��bach dymu zagrzmial chrapliwy ryk Bartka.
- Chybili�ta!
I zn�w karabin w jego r�ku zatoczy� �uk straszliwy. Zn�w j�ki odpowiedzia�y ciosom. Turkosi cofn�li si� w przera�eniu na widok tego oszala�ego z w�ciek�o�ci olbrzyma i czy si� Bartek przes�ysza�, czy te� wo�ali co� po arabsku, do�� �e wyra�nie mu si� zda�o, i� z ich szerokich warg wychodzi okrzyk:
- "Magda! Magda!"
- Magdy wam si� chce! - zawy� Bartek i jednym skokiem by� w �rodku nieprzyjaci�.
Szcz�ciem w tej chwili Ma�ki, Wojtki i inni Bartkowie przybiegli mu w pomoc. W�r�d g�stwiny winogradu zawi�za�a si� bitwa �cie�niona i t�umna, kt�rej wt�rowa� trzask karabin�w, �wist nozdrzy i gor�czkowy oddech walcz�cych. Bartek szala� jak burza. Osmalony dymem, oblany krwi�, podobniejszy do zwierz�cia ni� do cz�owieka, niepami�tny na nic, ka�dym uderzeniem przewraca� ludzi, �ama� karabiny, rozwala� g�owy. R�ce jego porusza�y si� z straszn� szybko�ci� machiny siej�cej zniszczenie. Dotar�szy do chor��ego chwyci� go �elaznymi palcami za gard�o. Oczy chor��ego wysz�y na wierzeh, twarz nabrzmia�a, zacharcza� i r�ce jego pu�ci�y drzewiec.
- Hurra! - krzykn�� Bartek i podni�s�szy chor�giew zako�ysa� ni� w powietrzu.
Ten to wznosz�cy si� i opadaj�cy sztandar widzia� z do�u genera� Steinmetz.
Ale m�g� go widzie� tylko przez jedno mgnienie oka, bo w drugim Bartek t� sam� chor�gwi� strzaska� ju� jak�� g�ow� nakryt� kepi ze z�otym sznurkiem.
Tymczasem towarzysze jego skoczyli ju� naprz�d.
Bartek zosta� przez chwil� sam. Obdar� sztandar, schowa� go w zanadrze i chwyciwszy w obie r�ce drzewce rzuci� si� za towarzyszami.
Gromady turkos�w wyj�c nieludzkimi g�osami ucieka�y teraz ku stoj�cym na szczycie wzg�rza armatom, za nimi za� biegli Ma�ki krzycz�c, goni�c, t�uk�c kolbami i bagnetami.
�uawi, stoj�cy przy armatach, powitali jednych i drugich karabinowym ogniem.
- Hurra! - krzykn�� Bartek.
Ch�opi doszli do armat. Zawi�za�a si� przy nich nowa bitwa na bia�� bro�. W tej chwili te� drugi pu�k pozna�ski nadbieg� na pomoc pierwszemu. Chor�gwiane drzewce w pot�nych �apach Bartka zmieni�y si� teraz w jakie� piekielne cepy. Ka�de ich uderzenie otwiera�o woln� cdrog� w �cie�nionych szeregach francuskich. Przera�enie te� zacz�o ogarnia� �uaw�w i turkos�w. W miejscu, w kt�rym walczy� Bartek, pierzchli. Po chwili pierwszy Bartek siedzia� ju� na armacie jak na pogn�bi�skiej kobyle.
Ale nim �o�nierze mieli czas dostrzec go na niej, on ju� siedzia� na drugiej, przy kt�rej zn�w obali� chor��ego z chor�gwi�.
- Hurra, Bartek! - powt�rzyli �o�nierze.
Zwyci�stwo by�o zupe�ne. Zdobyto wszystkie kartaczownice. Pierzchaj�ca piechota wpad�szy po drugiej stronie wzg�rza na nowy pruski pu�k, z�o�y�a bro�.
Bartek zdoby� jednak w pogoni trzeci� jeszcze chor�giew.
Trzeba by�o go widzie�, gdy zm�czony, oblany potem i krwi�, sapi�c jak miech kowalski, zst�powa� teraz wraz z innymi ze wzg�rza, d�wigaj�c na ramionach trzy chor�gwie. Francuzi! hej! co on sobie teraz z nich robi�! Obok niego szed� podrapany i pokiereszowany Wojtek, wi�c Bartek do niego:
- C�e� gada�? To� to robactwo: si�y w ko�ciach nijakiej nie ma. Podrapa�y ta mnie i ciebie jak kociaki, ale i tyla. A com kt�rego lun��, to ci o ziemi�...
- Kto ci� wiedzia�, �e� taki zawzi�ty! - odpar� Wojtek, kt�ry widzia� czyny Bartka i pocz�� patrze� na niego zgo�a innymi oczyma.
Ale kt� tych czyn�w nie widzia�? Historia, ca�y pu�k i wi�kszo�� oficer�w. Wszyscy spogl�dali teraz na tego olbrzymiego ch�opa o rzadkich p�owych w�sach i wy�upiastych oczach z podziwem. - Ach! Sie verfluchter Polacke! - powiedzia� mu sam major i poci�gn�� go za ucho, a Bartek a� mu trzonowe z�by pokaza� z rado�ci. Gdy pu�k zn�w stan�� u st�p wzg�rza, major pokaza� go pu�kownikowi, a pu�kownik samemu Steinmetzowi.
Ten obejrza� sztandary i kaza� je zabra�, po czym pocz�� ogl�da� Bartka. M�j Bartek stoi znowu wyci�gni�ty jak struna i prezentuje bro�, a stary genera� patrzy na niego i kr�ci g�ow� z zadowoleniem. Na koniec zaczyna co� m�wi� do pu�kownika. S�ycha� wyra�nie s�owo: Unteroffizier.
- Zu dumm, Excellenz - odpowiada major.
- Spr�bujmy - m�wi Jego Ekscelencja i zwracaj�c konia zbli�a si� do Bartka.
Bartek sam ju� nie wie, co si� z nim dzieje. Rzecz nies�ychana w pruskiej armii: genera� b�dzie rozmawia� z szeregowcem! Jego Ekscelencji przyjdzie to tym �atwiej, �e umie po polsku. Zreszt� szeregowiec ten zdoby� trzy sztandary i dwie armaty.
- Sk�d jeste�? -- pyta genera�.
- Z Pogn�bina - odpowiada Bartek.
- Dobrze. lmi� twoje?
- Bartek S�owik.
- Mensch... - t�umaczy major.
- Mens! - powtarza Bartek.
- Wiesz, za co bijesz Francuz�w?
- Wiem, Celencyjo...
- Powiedz!
Bartek poczyna si� j�ka�: "Bo... bo..." Nagle s�owa Wojtka przychodz� mu szcz�liwie na pami��, wybucha wi�c pr�dko, by nie przekr�ci�:
- Bo to tak�e Niemcy, tylko �cierwa gorsze!
Twarz starej Ekscelencji poczyna tak drga�, jakby Jego Ekscelencja mia�a ochot� wybuchn�� �miechem. Po chwili jednak Jego Ekscelencja zwraca si� do majora i m�wi:
- Mia�e� pan s�uszno��.
M�j Bartek, kontent z siebie, stoi ci�gle jak struna.
- Kto wygra� dzi� bitw�? - pyta znowu genera�.
- Ja, Celencyjo! - odpowiada bez wahania Bartek.
Twarz Ekscelencji poczyna zn�w drga�.
- Tak, tak, ty! A oto masz nagrod�...
Tu stary wojownik odpina krzy� �elazny z w�asnej piersi, nast�pnie schyla si� i przypina go Bartkowi. Dobry humor genera�a drog� zupe�nie naturaln� odbija si� na twarzach pu�kownika, major�w, kapitan�w, a� do podoficer�w. Po odje�dzie genera�a pu�kownik daje ze swej strony Bartkowi dziesi�� talar�w, major pi�� i tak dalej. Wszyscy powtarzaj� mu �miej�c si�, �e wygra� bitw�, skutkiem czego Bartek jest w si�dmym niebie.
Dziwna rzecz. Jeden tylko Wojtek nie bardzo jest z naszego bohatera zadowolony.
Wieczorem, gdy zasiedli obaj przy ognisku i gdy szlachetna twarz Bartka zapchana by�a kiszk� grochow� tak dok�adnie, jak sama kiszka grochem, Wojtek ozwa� si� tonem rezygnacji:
- Oj, ty Bartek, g�upi jeste�, bo g�upi...
- Albo co? - m�wi przez kiszk� Bartek.
- C�e� ty, cz�eku, nagada� genera�owi o Francuzach, �e ony Miemcy?
- A same� prawi�...
- Ale trzeba ci by�o zmiarkowa�, �e genera� i oficery te� Miemcy.
- To i co z tego?
Wojtek pocz�� si� jako� j�ka�.
- To, �e cho� ony Miemcy, ale nie trzeba im tego m�wi�, bo� to zawdy nie�adnie...
- To� ja na Francuz�w powiedzia�em, nie na nich...
- Ej, kiedy bo to...
Wojtek uci�� nagle, widocznie sam chcia� tak�e co innego powiedzie�; chcia� oto wyt�umaczy� Bartkowi, �e przy Niemcach nie nale�y �le m�wi� o Niemcach, ale jako� mu si� j�zyk popl�ta�...
V
W jaki� czas potem kr�lewsko-pruska poczta przywioz�a do Pogn�bina list nast�puj�cy:
"Niech b�dzie pochwalony Jezus Chrystus i Jego �wi�ta Rodzicielka! Najukocha�sza Magdo! Co u ciebie s�ycha�? Dobrze ci w cha�upie pod pierzyn�, a ja tu wojuj� okrutnie. Byli�ma ko�o wielgiej fortecy Miecu, i by�a bitwa, i takem ci Francuz�w spra�, �e si� ca�a infanteryja i artyleryja dziwowa�y. I sam jenera� si� dziwowa�, i powiedzia�, �em batalij� wygra�, i da� mnie krzy�. A teraz to ci mnie i oficery, i unteroficery bardzo szaniuj� i po pysku ma�o co bij�. Potem pomaszerowali�ma dalej i by�a druga batalija, jeno zobaczy�em, jak si� to miasto nazywa, i te�em pra�, i czwarty sztandar wzi��em, a jednego najwi�kszego pu�kownika od kirasyjer�w tom przetr�ci� i do niewoli zabra�em. A jak b�d� nasze pu�ki odsy�a� do domu, to mi unteroficer radzi�, �ebym napisa� <<ryklamacyj�>> i osta� si�, bo na wojnie tylko spa� gdzie nie ma, ale �re� czasem, ile wytrzymasz, i wino w tym kraju jest wsz�dzie, bo nar�d bogaty. Jake�ma palili jedn� wie�, to�ma i dzieciom, i babom nie przepu�cili, i ja te�. Ko�ci� ci si� spali� do cna, bo ony s� katoliki, i ludzie si� popiek�o niema�o. Idziema teraz na samego cesarza i b�dzie koniec wojny, a ty pilnuj cha�upy i Franka, bo niechby� nie pilnowa�a, to bym ci chyba giry poprzetr�ca�, �eby� wiedzia�a, com za jeden. Bogu ci� polecam.
Bart�omiej S�owik."
Bartek widocznie zasmakowa� w wojnie i pocz�� patrze� na ni� jak na w�a�ciwe sobie rzemios�o. Nabra� wielkiej ufno�ci w siebie i do bitwy teraz szed�, jakby si� zabiera� do jakiej roboty w Pogn�binie. Na piersi jego po ka�dej rozprawie lecia�y medale i krzy�e, a cho� podoficerem nie zosta�, powszechnie miano go za pierwszego szeregowca w pu�ku. By� zawsze karny jak dawniej i posiada� �lepe m�stwo cz�owieka, kt�ry nie zdaje sobie sprawy z niebezpiecze�stwa. M�stwo to nie p�yn�o ju� tak jak w pierwszych chwilach z w�ciek�o�ci. Teraz �r�d�em jego by�a praktyka �o�nierska i wiara w siebie. Przy tym olbrzymie jego si�y wytrzymywa�y wszelkie trudy, pochody i niewczasy. Ludzie marnieli obok niego, on jeden trwa� niespo�ycie, tylko dzicza� coraz bardziej i stawa� si� coraz sro�szym pruskim �o�dakiem. Pocz�� on teraz nie tylko bi� Francuz�w, ale i nienawidzie� ich. Pozmienia�y si� te� i inne jego poj�cia. Sta� si� �o�nierzem-patriot� i uwielbia� �lepo swoich przyw�dc�w. W nast�pnym li�cie pisa� do Magdy:
"Wojtka na dwoje rozerwa�o, ale od tego jest wojna, rozumiesz? On te� by� kiep, bo powiada�, �e Francuzy to Niemcy, a ony s� Francuzy, a Niemcy to nasi."
Magda w odpowiedzi na obydwa listy nawymy�la�a mu, co wlaz�o:
" Najukocha�szy Bartku - pisa�a - przed o�tarzem �wi�tym mi po�lubiony! A�eby ci� B�g pokara�! Ty� sam kiep, poganinie, kiedy nar�d katolicki na sp�k� z kasztanami mordujesz. To nie rozumiesz, �e kasztany s� lutry, a ty, katolik, im pomagasz! Chce ci si� wojny, wa�koniu, bo mo�esz nic nie robi�, jeno si� bi�, pi� i innych poniewiera�, i nie po�ci�, i ko�cio�y pali�. A bodaj ciebie w piekle za to palili, �e si� jeszcze tym chwalisz, i ni na starych, ni na dzieci nie masz wyrozumienia. Pami�taj, baranie, na to, co w �wi�tej wierze jest pisane z�otymi literami od pocz�tku �wiata do dnia s�du ostatecznego dla polskiego narodu, w kt�rym dniu B�g najwy�szy nie b�dzie mia� dla takich cap�w wyrozumienia, i pohamuj si�, Turku jeden, �ebym ci tego twojego �ba nie rozbi�a. Pi�� talar�w ci posy�am, cho� mi tu bieda, bo sobie rady da� nie mog�, i gospodarstwo si� marnuje. �ciskam ci�, najukocha�szy Bartku.
Magda."
Mora�y w li�cie tym zawarte ma�e na Bartku zrobi�y wra�enie: "Baba s�u�by nie rozumie - my�la� sobie - a wtr�ca si�." I wojowa� po staremu. Odznacza� si� w ka�dej niemal bitwie, tak �e w ko�cu pad�y na� oczy jeszcze od Steinmetzowych dostojniejsze. Na koniec, gdy zniszczone pu�ki pozna�skie odes�ano w g��b Niemiec, on za rad� podoficera poda� "reklamacj�" i zosta�. Skutkiem tego znalaz� si� pod Pary�em.
Listy jego pe�ne by�y teraz lekcewa�enia dla Francuz�w. "W ka�dej bitwie ta ci zdzieraj� jak zaj�ce" - pisa� do Magdy. I pisa� prawd�. Ale obl�enie niezbyt przypad�o mu do smaku. Pod Pary�em trzeba by�o le�e� po ca�ych dniach w okopach i s�ucha� huku dzia�, cz�stokro� sypa� sza�ce i mokn��. Przy tym �al mu by�o swego dawnego pu�ku. W tym, do kt�rego przeniesiono go teraz jako ochotnika, otaczali go po wi�kszej cz�ci Niemcy. Po niemiecku umia� on troch�, bo si� jeszcze w fabryce nieco poduczy�, ale tak sobie pi�te przez dziesi�te. Teraz pocz�� si� wprawia� szybko. Nazywano go jednak w pu�ku ein polnischer Ochs i tylko jego krzy�e, i straszliwe pi�ci zas�ania�y go przed dotkliwymi �artami. Wszelako po kilku bitwach zyska� sobie szacunek u nowych towarzyszy i pocz�� si� z nimi z�ywa� powoli. W ko�cu uwa�ano go za jednego ze swoich, ile �e ca�y pu�k okrywa� s�aw�. Bartek poczytywa�by sobie zawsze za obelg�, gdyby go kto nazwa� Niemcem, ale za to sam siebie, w przeciwstawieniu do Francuz�w, nazywa� ein Deutscher. Zdawa�o mu si�, �e to zupe�nie co innego, a przy tym nie chcia� uchodzi� za gorszego ni� inni. Zaszed� wszelako wypadek, kt�ry da�by mu wiele do my�lenia, gdyby my�lenie w og�le by�o �atwiejsze dla tego bohaterskiego umys�u. Oto pewnego razu kilka kompanij jego pu�ku wykomenderowano przeciw wolnym strzelcom, zrobiono na nich zasadzk� i strzelcy w ni� wpadli. Ale tym razem Bartek nie ujrza� czerwonych czapek pierzchaj�cych po pierwszych strza�ach, oddzia� bowiem sk�ada� si� ze starych �o�nierzy, rozbitk�w jakiego� pu�ku legii zagranicznej. Otoczeni, bronili si� zaci�cie, a wreszcie rzucili si�, by bagnetem utorowa� sobie drog� przez opasuj�cy ich kr�g pruskiego �o�dactwa. Bronili si� z tak� zaci�to�ci�, �e cz�� ich przebi�a si� przez wojska, szczeg�lnie za� nie dawali si� bra� �ywcem, wiedz�c, jaki los czeka pochwyconych wolnych strzelc�w. Kompania, w kt�rej s�u�y� Bartek, pochwyci�a te� dwu tylko je�c�w. Wieczorem umieszczono ich w izbie, w domu le�nika. Nazajutrz mieli by� rozstrzelani. Stra� kilku �o�nierzy stan�a przy drzwiach, Bartka za� postawiono w izbie pod wybitym oknem razem ze zwi�zanymi je�cami.
Jeden z nich by� to niem�ody cz�owiek, z siwiej�cymi w�sami i twarz� oboj�tn� na wszystko; drugi wygl�da� na dwadzie�cia kilka lat: jasne w�sy zaledwie sypa�y mu si� na twarzy, podobniejszej do twarzy panny ni� �o�nierza.
- Ot i koniec - rzek� po chwili m�odszy - kula w �eb i koniec!
Bartek drgn��, a� karabin zad�wi�cza� mu w r�ku: m�ody ch�opak m�wi� po polsku...
- Mnie tam ju� wszystko jedno - odrzek� zniech�conym g�osem drugi - dalib�g, wszystko jedno. Natera�em si� ju� tyle, �e mam dosy�...
Bartkowi serce bi�o pod mundurem coraz �ywiej...
- S�uchaj no - m�wi� dalej stary - nie ma rady. Je�li si� boisz, to my�l o czym innym albo si� po�� spa�. �ycie jest pod�e! Jak mi B�g mi�y, tak wszystko jedno.
- Matki mi �al! - odpar� g�ucho m�odszy.
I widocznie chc�c st�umi� wzruszenie lub oszuka� samego siebie, pocz�� gwizda�. Nagle przerwa� i zawo�a� z g��bok� rozpacz�:
- Niech�e mnie piorun trza�nie! Nawetem si� nie po�egna�!
- To� uciek� z domu?
- Tak. My�la�em: pobij� Niemc�w, b�dzie Pozna�czykom lepiej.
- I ja tak my�la�em. A teraz...
Stary kiwn�� r�k� i doko�czy� co� z cicha, ale reszt� jego s��w zag�uszy� szum wiatru. Noc by�a zimna. Drobny deszec zacina� od czasu do czasu falami, pobliski las czarny by� jak kir. W izbie wicher �wista� po k�tach i wy� w kominie jak pies. Lampa umieszczona wysoko nad oknem, aby jej wiatr nie zgasi�, rzuca�a sporo migotliwego �wiat�a na izb�, ale stoj�cy pod ni� tu� przy oknie Bartek pogr��ony by� w ciemno�ci.
I mo�e lepiej, �e je�cy nie widzieli jego twarzy. Z ch�opem dzia�y si� dziwne rzeczy. Z pocz�tku ogarn�o go zdziwienie i wytrzeszcza� na je�c�w oczy, i stara� si� zrozumie�, co m�wi�. To� oni przyszli bi� Niemc�w, �eby Pozna�czykom by�o lepiej, a on bi� Francuz�w, �eby Pozna�czykom by�o lepiej! I tych dw�ch jutro rozstrzelaj�! Co to jest? Co on, biedak, ma o tym my�le�? A �eby si� tak ozwa� do nich? �eby im powiedzia�, �e on sw�j cz�owiek, �e mu ich �al. Nagle z�apa�o go co� za gard�o. I co on im powie? czy ich wyratuje? To i jego rozstrzelaj�! Hej, rety! co si� z nim dzieje? �al go tak dusi, �e nie mo�e usta� na miejscu.
Jaka� straszna t�sknota nadlatuje na niego, a� het gdzie� z Pogn�bina. Nieznany go�� w �o�dackim sercu, lito��, krzyczy mu w uszy: "Bartku! ratuj swoich, to swoi!" - a serce wyrywa si� do domu, do Magdy, do Pogn�bina, i tak si� rwie jak nigdy przedtem. Dosy� ma tej Francji, tej wojny i bitew! Coraz wyra�niej s�yszy g�os: "Bartku, ratuj swoich!" A�eby ta wojna pod ziemi� si� zapad�a! Przez wybite okna czernieje las i szumi jako pogn�bi�skie sosny, a w tym szumie wo�a co� znowu:
"Bartku, ratuj swoich!"
C� on zrobi?
Ucieknie z nimi do lasu czy co? Wszystko, co tylko pruska dyscyplina zdo�a�a w niego wszczepi�, od razu wzdryga si� na t� my�l... W Imi� Ojca i Syna! Tylko si� przed ni� prze�egna�. On, �o�nierz, ma dezerterowa�? Nigdy!
Tymczasem las szumi coraz mocniej i wicher �wiszcze coraz �a�o�niej.
Starszy jeniec odzywa si� nagle:
- A to wiatr, jakby jesieni� u nas...
- Daj mi pok�j... - rzecze pogn�bionym g�osem m�odszy.
Po chwili jednak powtarza kilkakrotnie:
- U nas, u nas, u nas! O Bo�e! Bo�e!
G��bokie westchnienie zlewa si� z po�wistem i je�cy le�� zn�w cicho.
Bartka poczyna febra trz���.
Najgorzej, gdy sobie cz�owiek nie zdaje sprawy z tego, co mu jest. Bartek nic nie ukrad�, a tak mu si� zdaje, jakby co ukrad� i jakby si� ba�, �e go z�api�. Nic mu nie grozi, a przecie boi si� czego� okrutnie. Oto nogi dygoc� pod nim, karabin ci�y mu strasznie i co� go dusi, jakby jaki wielki p�acz. Za Magd� czy za Pogn�binem? Za obojgiem, ale i tego m�odszego je�ca tak mu �al, �e sobie rady da� nie mo�e.
Chwilami zdaje si� Bartkowi, �e �pi. Tymczasem zawierucha na dworze jeszcze si� powi�ksza. W po�wi�cie wiatru mno�� si� dziwne wo�ania i g�osy.
Nagle Bartkowi ka�dy w�os staje d�bem pod pikielhaub�.
Oto wydaje mu si�, �e tam gdzie� w ciemnych, mokrych g��biach boru kto� j�czy i powtarza: "U nas, u nas, u nas!"
Bartek wzdryga si� i uderza kolb� w pod�og�, by si� rozbudzi�.
Jako� przychodzi do przytomno�ci... Ogl�da si�: je�cy le�� w k�cie, lampa migoce, wiatr wyje, wszystko w porz�dku.
�wiat�o pada teraz obficie na twarz m�odego je�ca. I�cie twarz dziecka albo dziewczyny. Ale oczy ma przymkni�te, s�om� pod g�ow� i wygl�da jakby ju� umar�y.
Jak Bartek Bartkiem, nigdy go tak nie nurtowa� �al. Wyra�nie �ciska go co� za gardlo, wyra�nie p�acz mu idzie z piersi.
Tymczasem starszy jeniec obraca si� z trudno�ci� na bok i m�wi:
- Dobranoc, W�adek...
Nast�puje cisza. Up�ywa godzina. Z Bartkiem co� naprawd� �le. Wiatr gra jak organy pogn�bi�skie. Je�cy le�� cicho, nagle m�odszy podnosi si� troch� z wysileniem i wo�a:
- Karol?
- Co?
- �pisz?
- Nie...
- S�uchaj! Ja si� boj�... M�w, co chcesz, a ja si� b�d� modli�...
- To si� m�dl!
- Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebie, �wi�� si� Imi� Twoje, przyjd� kr�lestwo Twoje...
�kanie przerywa nagle s�owa m�odego je�ca... wszelako s�ycha� jeszcze przerywany g�os:
- B�d�... wola... Twoja!...
- O Jezu! - wyje co� w piersiach Bartka. - O Jezu!...
Nie! on ju� nie wytrzyma d�u�ej! Chwila jeszcze, a krzyknie: "Paniczu! to� ja ch�op!..." Potem przez okno... w las... Niech si� dzieje, co chce!...
Nagle od strony sieni daj� si� s�ysze� miarowe kroki. To patrol, a z nim podoficer. Zmieniaj� stra�e!
Nazajutrz Bartek od rana by� pijany. Nast�pnego dnia tak�e...
*
Ale w dalszych dniach przysz�y nowe pochody, potyczki, marsze... i mi�o mi oznajmi�, �e nasz bohater wr�ci� do r�wnowagi. Po owej nocy zosta�o mu tylko troch� zami�owania do butelki, w kt�rej zawsze mo�na znale�� smak, a czasem i zapomnienie. Zreszt� w bitwach bywa� jeszcze okrutniejszy ni� dot�d; zwyci�stwo sz�o w jego �lady.
VI
Zn�w up�yn�o kilka miesi�cy. By�o ju� dobrze z wiosny. W Pogn�binie wi�nie w sadzie kwit�y i pokry�y si� bujnym li�ciem, a na polach zielenia�a ru� obfita. Pewnego razu Magda, siedz�c pod cha�up�, obiera�a na obiad marne, kie�kowate kartofle, zdatniejsze dla trzody ni� dla ludzi. Ale by� to przedn�wek i bieda zajrza�a troch� do Pogn�bina. Zna� j� by�o i z twarzy Magdy, poczernia�ej i pe�nej frasunku. Mo�e te� dla rozp�dzenia go kobieta przymykaj�c oczy �piewa�a cienkim, wyt�onym g�osem:
Oj! m�j Jasie�ko na wojnie! oj! listy pisze do mnie!
Oj! i ja te� do niego - oj! bom �oneczka jego.
Wr�ble na czere�niach �wiergota�y, jakby j� pragn�y zag�uszy�, a ona �piewaj�c spogl�da�a w zamy�leniu to na psa, �pi�cego na s�o�cu, to na drog�, przechodz�c� ko�o cha�upy, to na steczk�, id�c� od drogi przez ogr�d i pola. Mo�e i dlatego pogl�da�a Magda na steczk�, �e wiod�a ona na prze�aj i do stacji, i tak B�g da�, �e tego dnia nie spogl�da�a na ni� na pr�no.W dali ukaza�a si� jaka� posta� i kobieta przys�oni�a oczy r�k�, ale nie mog�a nic dojrze�, bo j� blask �lepi�. �ysek tylko rozbudzi� si�, podni�s� g�ow� i szczekn�wszy kr�tko pocz�� w�szy�, nadstawiaj�c uszu i przekr�caj�c �eb na obie strony. Jednocze�nie do uszu Magdy dosz�y niewyra�ne s�owa pie�ni. �ysek zerwa� si� naraz i ca�ym p�dem skoczy� ku zbli�aj�cemu si� cz�owiekowi. W�wczas Magda przyblad�a troch�.
- Bartek czy nie Bartek?
Wsta�a nagle, tak �e a� niecu�ka z kartoflami potoczy�a si� na ziemi�: teraz ju� nie by�o w�tpliwo�ci. �ysek tam skaka� do piersi przyby�ego. Kobieta rzuci�a si� naprz�d krzykn�wszy z ca�ej si�y z rado�ci:
- Bartek! Bartek!
- Magda! to ja! - wo�a� Bartek, przyk�adaj�c d�o� do ust i przy�pieszaj�c kroku.
Otworzy� wrota, zawadzi� o zawor�, ma�o nie upad�, a� si� zatoczy�, padli sobie w obj�cia.
Kobieta pocz�a m�wi� szybko:
- A ja my�la�a, �e ju� nie wr�cisz... My�la�am: zabili go... C� ci? Poka� si�... Niech si� napatrz�! Bardzo� zmizerowany! Oj, Jezu! Oj, ty, kapcanie!... Oj, najmilejszy!... Wr�ci�! wr�ci�!...
Chwilami odrywa�a r�ce od jego szyi i patrzy�a na niego, i zn�w je zarzuca�a.
- Wr�ci�! Chwa�a b�d� Bogu... M�j ty Bartczysko kochane!... C�e�?... Chod� do cha�upy... Franek w szkole! Niemczysko troch� dzieciom dopieka. Ch�opak zdr�w. Ino �lepie na wierzchu ma jak ty. Oj, czas ci wraca�! Bo ani rady. Bieda, m�wi�, bieda!... Cha�upsko si� psuje. Do stodo�y bez dach leci. C�e�? Oj, Bartku! Bartku! �e te� ja jeszcze cia�o twoje ogl�dam! Co ja tu mia�am k�opotu z sianem!... Czemierniccy mi pomagali, ale boga�!... I c�e� ty? zdr�w? Oj, raduj� ja ci si�, raduj�! B�g ci� strzeg�. Chod� do cha�upy. O dlaboga, co� niby Bartek, niby nie Bartek! A tobie co? Rety!
Magda w tej chwili dopiero spostrzeg�a d�ug� szram�, ci�gn�c� si� przez twarz Bartka, przez lew� skro�, policzek, a� do brody.
- At, nic... Kiryser mnie ta pomaca�, ale i ja jego te�. W szpitalu by�em.
- O Jezu!
- Ej, mucha.
- A chudy� jak ta �mier�.
- Ruhig - odrzek� Bartek.
By� rzeczywi�cie wychud�y, sczernia�y, obszarpany. Prawdziwy zwyci�zca! Przy tym chwia� si� na nogach.
- C�e� ty, pijany?
- Ti... s�abym jeszcze.
By� s�aby, to pewno! Ale by� i pijany, bo przy jego wycie�czeniu jedna miarka w�dki wystarcza�a, a Bartek na stacji wypi� ich co� cztery. Ale za to mia� animusz i min� prawdziwego zwyci�zcy. Takiej miny nigdy przedtem nie miewa�.
- Ruhig! - powt�rzy�. - Sko�czyli�my Krieg! teraz ja pan, rozumiesz? A to widzisz? - Tu r�k� wskaza� na krzy�e i medale. - Wiesz, com za jeden? - H�? links! rechts! Heu! Stroh! siano! s�oma! s�oma! siano halt!
Ostatnie halt! wrzasn�� tak przera�liwe, �e kobieta odskoczy�a o kilka krok�w.
- C�e� ty oszala�?
- Jak si� masz, Magda!... kiedy ci m�wi�: jak si� masz, to jak si� masz? A po francusku umiesz, g�upia?... Musiu, musiu, kto musiu? ja musiu ! wiesz?
- Cz�eku, co z tob� jest?
- Tobie co do tego! Was? done dine? rozumiesz?
Na czole Magdy zacz�a si� zbiera� burza.
- Po jakiemu ty be�koczesz? C� to, nie umiesz po polsku? To ci kasztan! Sprawiedliwie m�wi�? Co z ciebie zrobili!
- Daj mi je��!
- Ruszaj do cha�upy.
Wszelka komenda robi�a na Bartku wra�enie, kt�remu �adn� miar� oprze� si� nie m�g�. Us�yszawszy tedy: "ruszaj!", wyprostowa� si�, r�ce wyci�gn�� wzd�u� bioder i zrobiwszy p� obrotu pomaszerowa� we wskazanym kierunku. Na progu dopiero och�on�� i pocz�� patrze� na Magd� ze zdumieniem.
- No, co ty, Magda? co ty?
- Ruszaj! Marsz!
Wszed� do cha�upy, ale upad� na samym progu. W�dka teraz zacz�a mu naprawd� uderza� do g�owy. Zacz�� �piewa� i ogl�da� si� po cha �upie za Frankiem. Powiedzia� nawet: Morgen, Kerl! - cho� Franka nie by�o. Nast�pnie roze�mia� si�, da� jeden krok nader wielki, dwa bardzo ma�e, krzykn��: "hurra!", i leg� jak d�ugi na tapczanie. Wie czorem zbudzi� si� trze�wy, wypocz�ty, przywita� si� z Frankiem i wy prosiwszy u Magdy kilkana�cie fenig�w odby� triumfalny poch�d do karczmy. S�awa jego czyn�w poprzedzi�a go ju� w Pogn�binie, gdy� niekt�rzy �o�nierze innych kompanii tego� samego pu�ku, wr�ciwszy wcze�niej, opowiadali jego przewagi pod Gravelotte i Sedanem. Obec nie, gdy si� wie�� rozesz�a, �e zwyci�zca jest w karczmie, wszyscy dawni towarzysze po�pieszyli go zobaczy�.
Siedzi wi�c nasz Bartek za sto�em, nikt by go teraz nie pozna�. On, taki dawniej potulny, bije oto pi�ci� w st�, puszy si� jak indyk i gul goce jak indyk.
- A pami�tacie, ch�opcy, jakem wtedy Francuz�w spra�, co powie dzia� Steinmec?
- Co nie mamy pami�ta�?
- Gadali za Francuzami, straszyli, a to jest md�y nar�d, was? Ony sa�at� jedz� jak zaj�ce, to i umykaj� jak zaj�ce. A piwa to ci nie pi j�, ino dycht wino.
- Ju�ci.
- Jake�ma palili jak� wie�, to ony r�ce sk�ada�y i zaraz krzycza �y: pitie! pitie!, to niby znaczy, �e dadz� picie, �eby im co ino da� spok�j. Ale�ma nie zwa�ali.
- To to mo�na zrozumie�, jak ony szwargoc�? - spyta� m�ody parobczak.
- Ty nie rozumiesz, bo� g�upi, a ja rozumiem. Done di p�, rozu miesz?
- Co za� gadacie?
- A Pary� widzieli�ta? Tam ci by�y batalije jedna za drug�. Ale w ka�dej pobili�ma. Ony komendy dobrej nie maj�. Tak te� ludzie m�wili. P�ot, powiadaj�, u nich te� dobry, ale ko�ki kiepskie. I oficery kiepskie, i genera�y kiepskie, a z naszej strony dobre.
Maciej Kierz, stary, m�dry gospodarz z Pogn�bina, pocz�� kiwa� g�ow�.
- Oj, wygra�y Niemcy straszn� wojn�, a my�ma im pomogli; ale co nam z tego przyjdzie, B�g jeden wie.
Bartek wytrzeszczy� na niego oczy.
- Co gadacie?
- To� Niemcy i tak nie chcieli nas szanowa�, a teraz to ci nosy pozadziera�y, jakby i Boga ju� nad nimi nie by�o. I b�d� jeszcze go rzej nas poniewiera� albo ju� poniewieraj�.
- A nieprawda! - rzek� Bartek.
W Pogn�binie stary Kierz mia� tak� powag�, �e ca�a wie� my�la�a wedle jego g�owy, i zuchwalstwem by�o mu przeczy�, ale Bartek by� teraz zwyci�zc� i sam powag�.
Wszelako oni spojrzeli na niego ze zdziwieniem, a nawet z pewnym oburzeniem.
- C� ty z Maciejem b�dziesz si� spiera�?... C� ty?...
- Co mi tam Maciej! Ja nie z takimi gada�em, rozumita! Ch�opcy, czy nie gada�em ze Steinmecem? was? A kiej Maciej zmy�la, to zmy�la. Tera nam b�dzie lepiej.
Maciej popatrzy� chwil� na zwyci�zc�.
- Oj, ty g�upi! - rzek�.
Bartek uderzy� pi�ci� w st�, a� podskoczy�y wszystkie kieliszki i kufle.
- Still der Kerl da! Heu, Stroh!...
- Cicho, nie wrzeszcz! Spytaj si�, g�upi, jegomo�ci albo i pana.
- Albo jegomo�� na wojnie by�? albo pan by�? A ja by�em. Nie wierzta, ch�opcy. Tera ci nas zaczn� szanowa�. Kto batalij� wygra�? My�ma wygrali. Ja wygra�em. Teraz o co ci poprosz�, to dadz�. Bym chcia� dziedzicem we Francji osta�, to ostan�. Rz�d dobrze wie, kto najlepiej pra� Francuz�w. A nasze pu�ki by�y najlepsze. Tak pisa�o w rozkazach. Tera Polaki g�r� - rozumieta?
Kierz machn�� r�k�, wsta� i poszed�. Bartek i na polu politycznym odni�s� zwyci�stwo. M�odzi, kt�rzy z nim zostali, patrzyli teraz w niego jak w t�cz�! On m�wi�:
- A ja czego bym nie chcia�, to dadz�. �eby nie ja, to no! Stary Kierz jest kiep: rozumieta? Rz�d ka�e bi�, to bi�! Kto mnie b�dzie poniewiera�? Niemiec? A to co?
To zn�w pokaza� na krzy�e i medale.
- A za kogo pra�em Francuz�w? Nie za Niemc�w, co? Ja tera lepszy jak Niemiec, bo �aden Niemiec nie ma tyle tego. Piwa dajta! Ze Steinmecem gada�em i z Podbielskim gada�em. Piwa dajta!
Z wolna zbiera�o si� na pijatyk�. Bartek pocz�� �piewa�:
Trink, trink, trink!
Wenn in meiner Tasche
Noch ein Thaler klingt!...
Nagle wydoby� z kieszeni gar�� fenig�w.
- Bierzta! ja tera pan... Nie chceta? Oj, nie takich my pieni�dzy we Francji, nabrali, ino �e posz�o. Ma�o to my nie napalili, ludzi nabili!... B�g wie nie kogo... francirer�w...
Humor ludzi pijanych miewa nag�e zmiany. Nadspodziewanie Bartek zgarn�� pieni�dze ze sto�u i pocz�� wo�a� �a�o�nie:
- Bo�e! b�d� mi�o�ciw grzesznej duszy mojej!
Nast�pnie podpar� si� oboma �okciami na stole, g�ow� ukry� w �apy i milcza�.
- Co ci jest? - spyta� kt�ry� z pijanych.
- Com im winien? - mrukn�� ponuro Bartek. - Sami le�li! Ino mi ich by�o �al, bo swojaki oba. Bo�e, b�d� mi�o�ciw! Jeden by� jak ta zorza rumiana. Nazajutrz to ci by� blady jak chusta. A potem to ci ich jeszcze �ywych przysypali... W�dki!
Nasta�a chwila pos�pnej ciszy. Ch�opi spogl�dali jeden na drugiego ze zdziwieniem.
- Co on prawi? - spyta� kt�ry�.
- Ze sumieniem co�ci gada.
- Bez t� wojn� cz�owiek pije - mrukn�� Bartek.
Napi� si� w�dki raz i drugi. Chwil� posiedzia� w milczeniu, potem splun�� i niespodzianie wr�ci� mu dobry humor.
- A wy�ta gadali ze Steinmecem?... A ja gada�em! Hurra! Pijta. Kto p�aci? Ja!
- Ty p�acisz, pijaku, ty! - ozwa� si� g�os Magdy. - Ale i ja ci zap�ac�, nie b�j si�!
Bartek popatrzy� na przyby�� kobiet� szklanymi oczyma.
- A ze Steinmecem gada�a�? co� za jedna?
Magda zamiast mu odpowiedzie� zwr�ci�a si� do czu�ych s�uchacz�w i pocz�a lamentowa�:
- Oj, ludzie, ludzie, widzita m�j srom i moj� niedol�! Wr�ci�, ucieszy�am si�, jak komu dobremu, a on wr�ci� pijany. I Boga zapomnia�, i po polsku zapomnia�. Po�o�y� si� spa�, wytrze�wia�, a teraz znowu pije i moj� prac�, moim potem p�aci. A sk�de� wzi�� tych pieni�dzy? Nie m�j�e to starunek, nie moja krwawica? co? Oj, ludzie, ludzie, nie katolik to ju�, nie cz�owiek, to je Niemiec op�tany, co po niemiecku szwargoce i na krzywd� ludzk� dybie. To jest odmieniec, to jest...
Tu kobieta zala�a si� �zami, nast�pnie podnios�a g�os o oktaw� wy�ej:
- G�upi by�, ale dobry; ale teraz co z niego zrobili? Czeka�am ci go wiecz�r, czeka�am i rano, i doczeka�am si�. Znik�d pociechy, znik�d zmi�owania! Bo�e mocny! Bo�e cierpliwy!... �eby� ty sko�owacia�, �eby� do reszty Niemcem osta�!
Ostatnie s�owa sko�czy�a tak �a�o�nie, �e prawie �piewajac. A Bartek na to:
- Cichoj, bo ci� lun�!
- Bij utnij g�ow�, utnij zaraz, zabij, zamorduj! - wo�a natarczywie kobieta i wyci�gn�wszy szyj� zwr�ci�a si� do ch�op�w:
- A wy, ludzie, patrzajta!
Ale ch�opi pocz�li si� wynosi�. Wkr�tce karczma opustosza�a; zosta� tylko Bartek i baba z wyci�gni�t� szyj�.
- C� t� tchawic� wyci�gasz jak g� - mrucza� Bartek. - Chod� do cha�upy.
- Utnij! - powtarza Magda.
- Oto, �e nie utn� - odpar� Bartek i wsadzi� r�ce w kieszenie.
Tu karczmarz, chc�c po�o�y� koniec zaj�ciu, zgasi� jedn� �wiec�.
Zrobi�o si� ciemno i cicho. Po chwili w ciemno�ci rozleg� si� piskliwy g�os Magdy:
- Utnij!
- Oto, �e nie utn� - odpar� triumfalny g�os Bartka.
Przy �wietle ksi�yca wida� by�o dwie postacie id�ce od karczmy ku cha�upom. Jedna z nich, id�ca naprz�d, lamentowa�a g�o�no: to by�a Magda; za ni� ze spuszezon� g�ow� post�powa� do�� pokornie zwyci�zca spod Gravelotte i Sedanu.
VII
Bartek wr�ci� jednak tak os�abiony, �e przez kilka dni nie m�g� pracowa�. By�o to wielkie nieszcz�cie dla ca�ego gospodarstwa, kt�re na gwa�t potrzebowa�o m�skiej r�ki. Magda radzi�a sobie, jak umia�a. Pracowa�a od rana do nocy; s�siedzi Czemierniccy pomagali jej, jak mogli, ale swoj� drog� wszystko to nie wystarcza�o i gospodarstwo sz�o po trochu w ruin�. By�o te� ju� i nieco d�ug�w zaci�gni�tych u kolonisty Justa, Niemca, kt�ry w Pogn�binie zakupi� by� w swoim czasie u dworu kilkana�cie morg�w nieu�ytk�w, a teraz mia� najlepsze w ca�ej wsi gospodarstwo i got�wk�, kt�r� wypo�ycza� na do�� wysokie procenty. Wypo�ycza� przede wszystkim dziedzicowi p. Jarzy�skiemu, kt�rego nazwisko jarzy�o si� w Z�otej ksi�dze, ale kt�ry dlatego w�a�nie musia� podtrzymywa� splendor domu na odpowiedniej stopie; wypo�ycza� jednak Just i ch�opom. Magda winna mu by�a od p� roku kilkadziesi�t talar�w, kt�re cz�ci� w�o�y�a w gospodarstwo, cz�ci� posy�a�a w czasie wojny Bartkowi. By�oby to jednak nic. B�g da� dobre urodzaje i z przysz�ych plon�w mo�na by�o d�ug sp�aci�, byle r�k i pracy przy�o�y�. Na nieszcz�cie Bartek pracowa� nie m�g�. Magda nie bardzo chcia�a temu wierzy� i chodzi�a do proboszeza na narady, jakby ch�opa rozrusza�, a on rzeczywi�cie nie m�g�. Brak�o mu oddechu, gdy si� cokolwiek strudzi�, i krzy�e go bola�y. Siadywa� wi�c po ca�ych dniach przed cha�up� i pali� porcelanow� fajk� z wyobra�eniem Bismarka w bia�ym mundurze i kirasjerskim he�mie na g�owie, i pogl�da� na �wiat zm�czonym, sennym okiem cz�owieka, z kt�rego ko�ci trud jeszcze nie wyszed�. Rozmy�la� przy tym troch� o wojnie, troch� o zwyci�stwach, o Magdzie, troch� o wszystkim, troch� o niczym.
Raz, gdy tak siedzia�, us�ysza� z dala p�acz Franka.
Franek wraca� ze szko�y i becza�, a� si� rozlega�o.
Bartek wyj�� z ust fajk�.
- No, ty, Franc! co ci jest?
- Ale, co ci jest?... - powt�rzy� szlochaj�c Franek.
- Czego beczysz?
- Ale, co nie mam becze�, kiedy dosta�em po pysku...
- Kto ci da� po pysku?
- Kto, jak nie pan Boege!
Pan Boege pe�ni� obowi�zki nauczyciela w Pogn�binie.
- A on co ma za prawo bi� ci� po pysku?
- Ju�ci ma, bo da�.
Magda, kt�ra okopywa�a w ogrodzie, przelaz�a przez p�ot i z motyk� w r�ku zbli�y�a si� do dziecka.
- C�e� sprawi�? - spyta�a.
- Com mia� sprawi�? Jeno Boege nawymy�la� mi od polskich �wi� i da� mnie w pysk, i powiedzia�, �e jak teraz Francuz�w zwojowa�y, to nas b�d� nogami kopa�, bo ony najmocniejsze. A ja jemu nic nie zrobi�em, jeno on si� pyta�, jaka jest najwi�ksza osoba na �wiecie, a ja powiedzia�em, �e Ojciec �wi�ty, a on mi da� w pysk, a ja pocz��em krzycze�, a on nawymy�la� mi od polskich �wi� i powiedzia�, �e jak teraz Francuz�w zwojowa�y...
Franek pocz�� powtarza� w k�ko: "a on powiedzia�, a ja powiedzia�em"; wreszcie Magda zakry�a mu twarz r�k�, a sama, zwr�ciwszy si� do Bartka, pocz�a wo�a�:
- S�yszysz! S�yszysz!... Id� ty, wojuj Francuz�w, a niech ci dziecko potem Niemiec t�ucze jak tego psa! niech mu wymy�la!... Id� ty, wojuj... niech ci Szwab dziecko zabija: masz nagrod�... niech ci plucha...
Tu Magda rozczulona w�asn� wymow� zacz�a tak�e p�aka� do wt�ru z Frankiem, a Bartek wytrzeszczy� oczy, otworzy� g�b� i zdumia� - zdumia� tak, i� s�owa nie m�g� przem�wi�, a przede wszystkim zrozumie� tego, co si� sta�o. Jak to? A jego zwyci�stwa?... Siedzia� jeszcze chwil� w milczeniu, nagle b�ys�o mu co� w oczach, krew rzuci�a si� do twarzy. Zdumienie, r�wnie jak przestrach, cz�stokro� u prostak�w przechodzi w w�ciek�o��. Bartek zerwa� si� nagle i wyrzuci� przez zaci�ni�te z�by:
- Ja si� z nim rozm�wi�.
I poszed�. Niedaleko by�o. Szko�a le�a�a tu� za ko�cio�em. Pan Boege sta� w�a�nie przed gankiem otoczony gromad� prosi�t, mi�dzy kt�re rozrzuca� kawa�ki chleba.
By� to ros�y cz�owiek, lat oko�o pi��dziesi�ciu, krzepki jeszcze jak d�b. Nie by� zbyt t�usty, twarz tylko mia� bardzo t�ust�, a w tej twarzy p�ywa�y du�e rybie oczy z wyrazem �mia�o�ci i energii.
Bartek przyst�pi� do niego bardzo blisko.
- Za co ty mi, Niemcze, dziecko bijesz? was? - spyta�.
Pan Boege odst�pi� od niego kilka krok�w, zmierzy� go oczyma bez cienia boja�ni i rzek� z flegm�:
- Won, polska "turnia"!
- Za co dziecko bijesz? - powt�rzy� Bartek.
- Ja i ciebie, bi�, polska "chama"! Teraz my wam poka�emy, kto tu pan. Id� do diabe�, id� na skarg� do s�d... precz!
Bartek schwyciwszy nauczyciela za rami� pocz�� potrz�sa� nim silnie, wo�aj�c chrapliwym g�osem:
- Wiesz, com za jeden? wiesz, kto Francuz�w spra�? wiesz, kto ze Steinmecem gada�? Za co dziecko bijesz, szwabska plucho?
Rybie oczy pana Boege wylaz�y na wierzch, nie gorzej Bartkowych, ale pan Boege by� silny cz�owiek i postanowi� jednym zamachem uwolni� si� od napastnika.
Zamach ten ozwa� si� pot�nym policzkiem na twarzy zwyci�zcy spod Gravelotte i Sedanu. Wtedy ch�op straci� pami��. G�owa Boegego wstrz�sn�a si� dwoma nag�ymi ruchami przypominaj�cymi ruch wahad�a, z t� r�nic�, �e wstrz��nienia by�y przera�aj�co szybkie. W Bartku zn�w zbudzi� si� straszliwy pogromca turkos�w i �uaw�w. Na pr�no dwudziestoletni Oskar, syn Boegego, ch�op r�wnie silny jak ojciec, pospieszy� mu z pomoc�. Zawi�za�a si� walka kr�tka, straszna, w kt�rej syn pad� na ziemi�, a ojciec uczu� si� wyniesionym w powietrze. Bartek, wyci�gn�wszy r�ce do g�ry, ni�s� go, sam nie wiedz�c dok�d. Na nieszcz�cie pod cha�up� sta�a beczka z pomyjami, skrz�tnie zlewanymi dla �wi� przez pani� Boegow�, i oto bulkn�o w beczce, a po chwili wida� z niej by�o stercz�ce nogi Boegego, poruszaj�ce si� gwa�townie. Boegowa wypad�a z domu:
- Pomocy ! ratunku !
Przytomna kobieta wywr�ci�a natychmiast beczk� i wyla�a m�a wraz z pomyjami na ziemi�.
Z pobliskich dom�w koloni�ci po�pieszyli na pomoc s�siadom. Kilkunastu Niemc�w rzuci�o si� na Bartka i pocz�li ok�ada� go to kijami, to pi�ciami. Powsta�o og�lne zamieszanie, w kt�rym trudno by�o odr�ni� Bartka od wrog�w; kilkana�cie cia� zbi�o si� w jedn� mas�, poruszaj�c� si� konwulsyjnie.
Nagle jednak z masy walcz�cych wypad�, jak szalony, Bartek d���c co si� do p�otu.
Niemcy skoczyli za nim, jednocze�nie jednak da� si� s�ysze� przera�liwy trzask p�otu i w tej�e chwili pot�na �erd� zako�ysa�a si� w �elaznych �apach Bartka.
Odwr�ci� si� zapieniony, w�ciek�y, wzni�s� r�ce z �erdzi� do g�ry: pierzchli wszyscy.
Bartek sun�� za nimi.
Szcz�ciem nie dogoni� nikogo. Przez ten czas och�on�� i pocz�� rejterowa� ku domowi. Ach! Gdyby mia� przed sob� Francuz�w! Odwr�t ten unie�miertelni�aby historia.
By�o tak: napastnicy w liczbie blisko dwudziestu ludzi, zebrawszy si�, nacierali na nowo na Bartka. On cofa� si� z wolna, jak odyniec party przez psiarni�. Chwilami odwraca� si� i zatrzymywa�, a wtedy zatrzymywali si� i goni�cy. �erd� przejmowa�a ich zupe�nym szacunkiem.
Ciskali jednak kamieniami, jeden z tych kamieni zrani� Bartka w czo�o. Krew zalewa�a mu oczy. Czu�, �e s�abnie. Zachwia� si� raz i drugi na nogach, opu�ci� �erd� i upad�.
- Hurra! - krzykn�li koloni�ci.
Ale nim dobiegli, Bartek podni�s� si� znowu. To ich wstrzyma�o. Ten ranny wilk m�g� jeszcze by� niebezpieczny. Zreszt� by�o to ju� niedaleko pierwszych cha�up i z dala wida� ju� by�o kilku parobk�w, p�dz�cych co si�y na plac potyczki. Koloni�ci cofn�li si� do dom�w.
- Co si� sta�o? - pytali nadbiegaj�cy.
- Niemc�w krzyn� pomaca�em - odpowiedzia� Bartek. I zemdla�.
VIII
Sprawa sta�a si� gro�n�. Gazety niemieckie umie�ci�y nader wzruszaj�ce artyku�y o prze�ladowaniach, jakich doznaje spokojna ludno�� niemiecka od barbarzy�skiej i ciemnej masy, podniecanej przez antypa�stwowe agitacje i fanatyzm religijny. Boege sta� si� bohaterem. On, nauczyciel cichy i �agodny, krzewi�cy o�wiat� na dalekich kra�cach pa�stwa; on, prawdziwy misjonarz kultury w�r�d barbarzy�c�w, pierwszy pad� ofiar� rozruchu. Szcz�ciem, �e za nim stoi sto milion�w Niemc�w, kt�rzy nie pozwol�, aby itd.
Bartek nie wiedzia�, jaka burza zbiera si� nad jego g�ow�. Owszem, by� dobrej my�li. By� pewny, �e w s�dzie wygra. Przecie Boege mu dziecko pobi� i jego pierwszy uderzy�, a potem tylu na niego napad�o! Musia� si� przecie broni�. Rozbili mu jeszeze g�ow� kamieniem. I komu? jemu, kt�rego wymienia�y rozkazy dzienne, jemu, kt�ry "wygra�" bitw� pod Gravelotte, kt�ry gada� z samym Steinmecem, kt�ry mia� tyle krzy��w! Nie mie�ci�o mu si� to wprawdzie w g�owie, jak Niemcy mogli o tym wszystkim nie wiedzie� i tak go pokrzywdzi�, r�wnie� jak nie mie�ci�o si� mu i to, jak Boege m�g� obiecywa� Pogn�bi�com, �e ich teraz Niemcy b�d� nogami kopa� za to, �e oni, Pogn�bi�cy, tak dzielnie bili Francuz�w, ilekro� by�a sposobno��. Ale co do siebie, by� pewny, �e s�d i rz�d ujm� si� za nim. Tam przecie b�d� wiedzie�, co on za jeden i co on na wojnie robi�. Cho�by nie kto inny, to Steinmec ujmie si� za nim. Przecie Bartek przez t� wojn� i zbiednia�, i cha�up� zad�u�y�, to� przecie nie odm�wi� mu sprawiedliwo�ci.
Tymczasem do Pogn�bina przyjechali po Bartka �andarmi. Spodziewali si� wida� strasznego oporu, bo przyjecha�o ich a� pi�ciu z nabitymi karabinami. Mylili si�. Bartek o oporze nie my�la�. Kazali mu na bryk� si���: siad�. Magda desperowa�a tylko i powtarza�a uparcie:
- Oj, trzeba� ci by�o tych Francuz�w tak wojowa�? Masz�e teraz, biedaku, masz.
- Cichoj, g�upia! - odpowiada� Bartek i u�miecha� si� po drodze do�� weso�o do przechodz�cych.
- Ja im poka��, kogo krzywdzili! - wo�a� z bryczki.
I ze swymi krzy�ami na piersiach jecha� jak triumfator do s�du.
Jako� s�d okaza� si� na niego �askawy. Zgodzono si� na istnienie okoliczno�ci �agodz�cych. Bartek osobi�cie skazany zosta� tylko na trzy miesi�ce wi�zienia.
Pr�cz tego skazano go na zap�acenie stu pi��dziesi�ciu marek tytu�em wynagrodzenia rodzinie Boege i innym "obra�onym na ciele kolonistom".
"Zbrodniarz wszelako - pisa�a w sprawozdaniu s�dowym <<Posener Zeitung>> - nie tylko po odczytaniu mu wyroku nie okaza� najmniejszej skruchy, ale wybuchn�� tak grubia�skimi s�owy i tak bezczelnie pocz�� wyrzuca� pa�stwu swoje rzekome us�ugi, i� dziwi� si� tylko nale�y, �e obecny prokurator nie uformowa� przeciw niemu nowej sprawy za obelgi wzgl�dem s�du i wzgl�dem niemieckiego plemienia..."
Tymczasem Bartek rozpami�tywa� w kozie spokojnie swoje czyny pod Gravelotte, Sedanem i Pary�em.
Pope�niliby�my jednak niesprawiedliwo�� twierdz�c, �e i post�pek p. Boegego nie wywo�a� �adnej publicznej nagany. Owszem, owszem. Pewnego d�d�ystego poranku jaki� pose� polski bardzo wymownie dowodzi�, jak zmieni�o si� post�powanie z Polakami w Pozna�skiem jak za m�stwo i ofiary poniesione przez pozna�skie pu�ki w czasie wojny nale�a�oby dba� o prawa ludno�ci w pozna�skiej prowincji; jak na koniec p. Boege z Pogn�bina nadu�ywa� swej pozycji nauczyciela, bij�c polskie dzieci, nazywaj�c je polskimi �winiami i obiecuj�c, �e po takiej wojnie nap�ywowa ludno�� b�dzie kopa� nogami aborygen�w.
I gdy tak pose� m�wi�, deszcz sobie pada�, a poniewa� takiego dnia senno�� ludzi ogarnia, wi�c ziewali konserwaty�ci, ziewali national-liberalni i socjali�ci, ziewa�o i centrum, bo by�o to jeszcze przed walk� kulturn�.
Wreszcie nad t� "polsk� skarg�" Izba przesz�a do porz�dku dziennego.
Bartek tymczasem siedzia� w kozie, a raczej le�a� w szpitalu wi�ziennym, bo od uderzenia kamieniem otworzy�a mu si� rana, jak� na wojnie otrzyma�.
Gdy nie mia� gor�czki, my�la� jak �w indyk, kt�ry zdech� od my�lenia. Ale Bartek nie zdech�, tylko nic nie wymy�li�.
Czasem jednak�e w chwilach, kt�re nauka zwie lucida intervalla, przychodzi�o mu do g�owy, �e mo�e niepotrzebnie tak "pra�" Francuz�w.
Na Magd� za to nadesz�y ci�kie godziny. Trzeba by�o zap�aci� kar�: nie by�o sk�d wzi��. Ksi�dz pogn�bi�ski chcia� pom�c, ale pokaza�o si�, �e w kasie nie mia� ca�ych czterdziestu marek. Biedna to by�a parafia ten Pogn�bin, a zreszt� staruszek nigdy nie wiedzia�, jak mu si� pieni�dze rozchodz�. Pana Jarzy�skiego nie by�o w domu. M�wili, �e pojecha� w konkury do jakiej� bogatej panny do Kr�lestwa.
Magda nie wiedzia�a, co ma pocz��.
O przed�u�eniu terminu nie by�o co i my�le�. C� wi�c? Sprzeda� konie, krowy? I tak by� przedn�wek, czas najci�szy. �niwo si� zbli�a�o, gospodarka wymaga�a pieni�dzy, a wyczerpa�y si� ju� wszystkie. Kobieta r�ce �ama�a z rozpaczy. Poda�a kilka pr�b o zmi�owanie do s�du, wymieniaj�c zas�ugi Bartka. Nie otrzyma�a nawet odpowiedzi. Termin si� zbli�a�, a z nim sekwestr.
Modli�a si� i modli�a, wspominaj�c gorzko dawne czasy przed wojn�, gdy byli zamo�ni i gdy Bartek zim� jeszcze w fabryce zarabia�. Posz�a do kum�w po�yczy� pieni�dzy: nie mieli. Wojna wszystkim da�a si� we znaki. Do Justa nie �mia�a i��, bo i tak by�a mu winna, a nie p�aci�a nawet procent�w. Tymczasem Just niespodziewanie sam przyszed� do niej.
Pewnego popo�udnia siedzia�a na progu chaty i nie robi�a nic, bo j� si�y z rozpaczy odesz�y. Patrzy�a przed siebie na goni�ce si� po powietrzu muszki z�ote i my�la�a: "Jakie to ono robactwo szcz�liwe, buja sobie i nie p�aci itd." Czasem wzdycha�a ci�ko lub z jej poblad�ych ust wyrywa�o si� ciche wezwanie: "O Bo�e! Bo�e!" Nagle przed wrotami pokaza� si� spuszczony nos Justa, pod kt�rym wida� by�o spuszczon� fajk�: kobieta poblad�a. Just ozwa� si�:
- Morgen!
- Jak si� macie, panie Just!
- A moje pieni�dze?
- O m�j z�ocie�ki panie Just, b�d�cie cierpliwi. Ja biedna, co ja zrobi�? Ch�opa mi wzi�li, kar� za niego p�aci� musz�, rady sobie da� nie mog�. Lepiej bym zmar�a, ni� si� mam tak m�czy� z dnia na dzie�. Poczekajcie, m�j z�ocie�ki panie Just!
Rozp�aka�a si� i schyliwszy si� uca�owa�a pokornie t�ust�, czerwon� r�k� pana Justa.
- Pan przyjedzie, to od niego po�ycz�, a wam oddam.
- No, a sztraf z czego zap�acicie?
- Czy ja wiem? Chyba krowin� sprzedam.
- To ja wam po�ycz� jeszcze.
- Niech panu Pan B�g zap�aci, m�j z�oty panie. Pan, cho� luter, ale dobry cz�owiek. Sprawiedliwie m�wi�! �eby inne Niemcy by�y jak pan, to by ich cz�owiek b�ogos�awi�.
- Ale ja bez procentu nie dam.
- Ja wiem, ja wiem.
- To mi napiszcie jeden kwit na wszystko.
- Dobrze, z�oty panie. B�g panu zap�a� i tak.
- B�d� w mie�cie, to sporz�dzimy akt.
By� w mie�cie i sporz�dzi� akt, ale poprzednio Magda posz�a radzi� si� proboszcza. Co tu jednak by�o radzi�? Ksi�dz m�wi�, �e termin za kr�tki, �e procenta za wysokie, i biada� bardzo, �e p. Jarzy�skiego w domu nie ma, bo gdyby by�, to by mo�e pom�g�. Nie mog�a jednak Magda czeka�, a� jej sprzedadz� sprz�aj, i musia�a przyj�� warunki Justowe. Zaci�gn�a trzysta marek d�ugu, to jest dwa razy tyle, ile wynosi� "sztraf", bo� przecie trzeba by�o mie� w domu jaki grosz na prowadzenie gospodarstwa. Bartek, kt�ry dla wa�no�ci aktu obowi�zany by� stwierdzi� go w�asnym podpisem, podpisa�. Magda w tym celu umy�lnie chodzi�a do niego do "karceresu". Zwyci�zca by� bardzo pogn�biony, przybity i chory. Chcia� on jeszcze pisa� skarg� i przedstawi� swoje krzywdy, ale skargi nie przyj�to. Artyku�y "Posener Zeitung" nader nieprzychylnie usposobi�y dla niego opini� sfer rz�dowych. Czy� bowiem w�adze owe nie powinny by�y rozci�gn�� opieki nad spokojn� ludno�ci� niemieck�, "kt�ra w ostatniej wojnie tyle z�o�y�a dowod�w mi�o�ci dla ojczyzny i po�wi�cenia"? S�usznie wi�c odrzucano skarg� Bartka. Ale nie dziw, �e to go pogn�bi�o ostatecznie.
- Ju� my teraz przepadniemy z kretesem - rzek� do �ony.
- Z kretesem - powt�rzy�a.
Bartek pocz�� namy�la� si� nad czym� usilnie.
- Krzywda mi si� dzieje okrutna - rzek�.
- Ch�opca Boege prze�laduje - m�wi�a Magda. - Chodzi�am go prosi�, jeszcze mi nawymy�la�. Oj, teraz w Pogn�binie Niemcy g�r�. Ony si� teraz nikogo nie boj�.
- Pewno, �e ony najmocniejsze - rzek� smutno Bartek.
- Ja� prosta jestem kobieta, ale to ci powiem: mocniejszy jest B�g.
- W nim ucieczka nasza - doda� Bartek.
Chwil� milczeli oboje, potem znowu spyta�:
- No, a co Just?
- �eby B�g najwy�szy da� urodzaj, to mo�e go jako� zap�aciwa. Mo�e te� i pan nam dopomo�e, chocia� on sam ma d�ugi u Niemc�w. Jeszcze przed wojn� m�wili, �e musi Pogn�bin sprzeda�. Chyba �e bogat� pann� we�mie.
- A pr�dko on wr�ci?
- Kto go wie? We dworze prawi�, �e nied�ugo ju� z �on� przyjedzie. Niemcy go przycisn�, jak wr�ci. Zawdy to Niemcy! Dy� to lezie jak robactwo! Gdzie si� obejrzysz, gdzie si� nie dopatrzysz, czy na wsi, czy w mie�cie - Niemcy, za grzechy chyba nasze! A ratunku znik�d!
- Mo�e te� co uradzisz, ty� przecie m�dra kobieta.
- Co ja zradz�, co? Czy to ja po dobrej woli bra�a od Justa pieni�dze? Na dobr� spraw�, to� ta cha�upina, w kt�rej siedzimy, i te� grunt, to ju� jego. Just jest lepszy Niemiec od innych, ale on te� swoje dobro, nie cudze, ma na oku. Nie pofolguje on, jak i inny nie pofolgowa�. Czy ja taka g�upia, czy ja nie wiem, po co on mi wtyka pieni�dze! Ale co zrobi� co zrobi�! - m�wi�a �ami�c r�ce. - Rad� ty, kiedy� m�dry. Francuz�w umia�e� bi�, a co poczniesz, jak ci dachu nad g�ow� nie stanie abo �y�ki strawy do g�by?
Zwyci�zca spod Gravelotte uchwyci� si� za g�ow�.
- O Jezu, Jezu!
Magda miala dobre serce: wzruszy� j� ten b�l Bartkowy, wi�c rzek�a zaraz:
- Cichaj, ch�opie! cichaj! nie �ap si� za �eb, skoro ci si� jeszcze nie zgoi�. Byle B�g urodzaj da�! �ytko ci takie �liczniutkie, �e a� si� ziemi� chce ca�owa�, pszenica te�. Ziemia nie Niemiec, nie ukrzywdzi. Cho� to i bez twoj� wojn� kiepsko ko�o roli zrobione, to ci tak ro�nie, �e a!
Poczciwa Magda u�miechn�a si� przez �zy.
- Ziemia nie Niemiec... - powt�rzy�a raz jeszcze.
- Magda! - rzek� Bartek patrz�c na ni� swymi wy�upiastymi oczyma. - Magda!
- Czego ?
- A bo ty� jest... niby...
Bartek czu� dla niej wdzi�czno�� wielk�, ale nie umia� tego wyrazi�.
IX
Magda naprawd� by�a tyle warta, ile dziesi�� gorszych od niej kobiet! Trzyma�a troch� kr�tko swego Bartka, ale przywi�zana byla do niego prawdziwie. W chwilach uniesienia, jako na przyk�ad wonczas w karczmie, m�wi�a mu w oczy, �e g�upi, ale zwyczajnie wola�a wszelako, by ludzie inaczej my�leli: "M�j Bartek g�upiego udaje, a on je chytry" - mawia�a nieraz. Tymczasem Bartek by� tak chytry jak jego ko� i bez Magdy nie da�by sobie rady ani w gospodarstwie, ani w niczym. Teraz oto wszystko by�o na jej poczciwej g�owie i jak zacz�a drepta�, zabiega�, chodzi�, prosi�, tak i wyprosi�a ratunek. W tydzie� po ostatnich odwiedzinach w wi�ziennym szpitalu wpad�a znowu do Bartka zadyszana, rozpromieniona, szcz�liwa.
- Jak si� masz, Bartek, kasztanie! - zawo�a�a z rado�ci�. - Wiesz, przyjecha� pan! O�eni� ci si� w Kr�lestwie; m�oda pani dycht jag�dka. A nabra� ci te� za ni� wszelakiego dobra, oj! oj!...
Dziedzic Pogn�bina o�eni� si� rzeczywi�cie, zjecha� z �on� na miejsce i rzeczywi�cie nabra� za ni� sporo "wszelakiego dobra".
- No i co z tego? - spyta� Bartek.
- Cicho, glupi! - odrzek�a Magda. - O, tom si� zadysza�a! O Jezu!... Posz�am si� pani pok�oni�, patrz�: wysz�a do mnie jak kr�lewna jaka, m�odziusie�ka, kiej �o�ski kwiateczek, �liczniuchna jak ta zorza... A to upa�! A tom si� zadysza�a!...
Magda podnios�a fartuch i pocz�a obciera� twarz spocon�. Po chwili m�wi�a zn�w przerywanym g�osem:
- Sukni� ci mia�a jak ten chaber niebiesiuchn�... Podj�am j� za nogi: r�czk� mi da�a... poca�owa�am, a r�czki to ci ma pachn�ce i malu�kie jak u dziecka!... Dycht jaka �wi�ta na obrazku i dobra jest, i wyrozumia�a na bied� ludzk�. Pocz�am j� prosi� o poratowanie... �eby jej B�g da� zdrowie!... A ona powiada: "Co w mojej mocy powiada - to zrobi�." A g�osik to ci ma taki, �e jak przem�wi, to ci� a� s�odko�� ogarnie. To dopiero ja pocz�am prawi�, jak to w Pogn�binie nar�d nieszcz�liwy, a ona powiada: "Ej, nie tylko w Pogn�binie...", i dopiero ja si� rozbecza�am, i ona te�. A� pan nadszed�, zobaczy�. �e ona p�acze, i jak j� we�mie ca�owa�: g�ba nie g�ba, oczko nie oczko. Panowie nie takie jak wy! Dopiero ona mu powiada: "Zr�b, co mo�esz, dla tej kobiety." A on powiada: "Wszystko na �wiecie, czego zechcesz..." Niech�e j� Matka Boska b�ogos�awi, on� jag�dk� z�ot�! niech j� na dzieciach b�ogos�awi i na zdrowiu. I zaraz pan powiada: "Zawinili�cie ci�ko, bo�cie si� w niemieckie r�ce podali, ale - powiada - poratuj� was i na Justa dam."
Bartek pocz�� drapa� si� w kark.
- Dy� pana te� Niemcy mieli w r�ku.
- No to co! ale pani bogata. Pa�stwo by teraz wszystkich Niemc�w w Pogn�binie mogli kupi�, to i panu wolno gada�. "Wybory - powiada pan - nied�ugo b�d�: niech patrz�, by za Niemcami nie g�osowali, a ja na Justa dam i Boegego przykr�c�." A pani go za to za szyj� wziena, a pan si� pyta o ciebie i powiada: "Je�li s�aby, to ja z doktorem pogadam, �eby mu napisa� �wiadectwo, jako teraz nie mo�e siedzie�. Je�li go nie zwolni� ca�kiem, to - powiada - odsiedzi w zimie, a teraz do roboty na �niwa potrzebny". S�yszysz? Wczoraj pan w mie�cie by�, a dzi� doktor jedzie do Pogn�bina z wizyt�, bo go pan zaprosi�. On nie-Niemiec. I �wiadectwo napisze. W zimie b�dziesz sobie siedzia� w karceresie, jako ten kr�l, b�dzie ci ciep�o i �re� darmo ci dadz�, a teraz p�jdziesz do dom, do roboty, i Justa zap�aciwa, a pan mo�e i nijakiego procentu nie b�dzie chcia�, a jak nie oddamy wszystkiego w jesieni, to u pani wyprosz�. Niech�e j� Matka Boska!... S�yszysz?...
- Dobra pani. Nie ma co! - rzek� ra�no Bartek.
- Padniesz�e ty jej do n�g, padniesz, a nie, to ci chyba ten ��ty �eb ukr�c�! Byle B�g urodzaj da�! A widzisz, sk�d poratowanie? od Niemc�w? da�y ci cho� grosz za te twoje g�upie mentale? co? Da�y ci po �bie i tyla. Padniesz �e ty pani do n�g, m�wi�.
- Co nie mam pa��! - odpar� rezolutnie Bartek.
Los zdawa� si� znowu u�miecha� zwyci�zcy. W kilka dni p�niej zawiadomiono go, �e z powod�w zdrowia na teraz zostaje zwolniony z kozy a� do zimy. Przedtem jednak landrat kaza� mu si� stawi� przed sob�. Bartek stawi� si� z dusz� na ramieniu. Ten ch�op, kt�ry z bagnetem w r�ku bra� sztandary i armaty, pocz�� si� teraz ba� ka�dego munduru wi�cej ni� �mierci, pocz�� nosi� w sercu jakie� g�uche, bezwiedne poczucie, �e go prze�laduj�, �e mog� zrobi� z nim, co zechc�, �e jest nad nim jaka� si�a ogromna i nie�yczliwa, i z�a, kt�ra, gdyby si� jej opiera�, to go zetrze. Sta� wi�c oto przed landratem, jak ongi przed Steinmetzem, wyprostowany, z brzuchem wci�gni�tym, piersi� wydan� naprz�d i bez tchu w piersiach. By�o tak�e i kilku oficer�w: wojna i karno�� wojenna stan�y Bartkowi w oczach jakby �ywe. Oficerowie patrzyli na niego przez z�ote binokle z dum� i pogard�, nale�n� prostemu �o�nierzowi i polskiemu ch�opu od pruskich oficer�w; on sta� dech wstrzymuj�c, a landrat m�wi co� rozkazuj�cym tonem. Nie prosi�, nie namawia�, rozkazywa�, grozi�. W Berlinie pose� umar�, nowe wybory rozpisano.
- Du polnisches Vieh! spr�buj tylko g�osowa� za panem Jarzy�skim, spr�buj !
Brwi oficer�w �ci�gn�y si� w tej chwili w gro�ne lwie zmarszczki. Jeden, ogryzaj�c cygaro, powt�rzy� za landratem: "Spr�buj!", a w zwyci�skim Bartku dech zamiera�. Gdy us�ysza� po��dane: "Poszed� precz!" zrobi� p� obrotu w lewo, wyszed� i odetchn��. Dano mu rozkaz, by g�osowa� za panem Szulbiergiem z Krzywdy Wielkiej. Nad rozkazem nie namy�la� si�, ale odetchn��, bo szed� oto do Pogn�bina, bo na �niwa m�g� by� w domu, bo pan obieca� sp�aci� Justa. Wyszed� za miasto. K�os ci�ki z wiatrem o k�os uderza� i szele�ci�y wszystkie mi�ym dla ch�opskiego ucha szelestem. Bartek s�aby by� jeszcze, ale s�o�ce go grza�o. Hej! jak to na �wiecie pi�knie! my�la� sterany �o�nierz. I do Pogn�bina ju� niedaleko.
X
Wybory! Wybory! Pani Maria Jarzy�ska ma ich pe�n� g�ow�, nie my�li, nie m�wi i nie marzy o niczym wi�cej.
- Pani dobrodzika to wielki polityk - m�wi do niej s�siad szlachcic, ca�uj�c jak smok jej ma�e r�czki, a wielki polityk rumieni si� jak wi�nia i odpowiada ze �licznym u�miechem:
- O, my agitujemy, jak tylko mo�emy!
- Pan J�zef b�dzie pos�em! - m�wi przekonywaj�co szlachcic, a "wielki polityk" odpowiada:
- Chcia�abym bardzo, chocia� nie tylko o J�zia chodzi, ale (tu "wielki polityk" piecze znowu niepolitycznego raka), ale to sprawa og�lna...
- Czysty Bismark! jak Boga kocham! - wo�a szlachcic i znowu ca�uje male�kie r�czki, potem radz� oboje nad agitacj�.
Szlachcic bierze na siebie Krzywd� Doln� i Mizer�w (Krzywda Wielka stracona, bo dziedzicem jej pan Szulberg), a pani Maria ma zaj�� si� przede wszystkim Pogn�binem. A� jej si� g��wka pali, �e odgrywa tak� rol�. Jako� czasu nie traci. Co dzie� wida� j� na wielkiej drodze mi�dzy cha�upami: sukienka podniesiona w jednej r�ce, parasolka w drugiej, a spod sukienki wygl�daj� malutkie n�ki, drepcz�ce z zapa�em w wielkich celach politycznych. Wst�puje do cha�up, pracuj�cym ludziom m�wi po drodze: "Bo�e, dopom�!" Odwiedza chorych, ujmuje sobie ludno��, pomaga, gdzie mo�e. Robi�aby to i bez polityki, bo ma dobre serce, ale dla polityki tym bardziej. Czego by ona nie zrobi�a dla tej polityki?! Oto nie �mie tylko przyzna� si� m�owi, �e ma niepowstrzyman� ochot� pojecha� na wiec w�o�cia�ski; u�o�y�a sobie nawet w g��wce mow�, jak� wypada�oby na wiecu powiedzie�. Co to za mowa! co za mowa! Wprawdzie pewno by nie �mia�a jej wypowiedzie�, ale gdyby wypowiedzia�a, to no! Za to, gdy do Pogn�bina dosz�a wiadomo��, �e w�adze wiec rozp�dzi�y, "wielki polityk" rozbecza� sie ze z�o�ci w swoim pokoju, podar� jedn� chusteczk� i ca�y dzie� mia� czerwone oczy. Na pr�no m�� prosi� jej, by nie "demenowa�a si�" do tego stopnia. Nazajutrz agitacja w Pogn�binie prowadzona by�a z wi�kszym jeszcze ferworem. Pani Maria nie cofa si� teraz przed niczym. Jednego dnia jest w kilkunastu chatach i wymy�la tak g�o�no na Niemc�w, �e a� m�� musi j� powstrzymywa�. Ale nie ma niebezpiecze�stwa. Ludzie przyjmuj� j� z rado�ci�, ca�uj� po r�kach i u�miechaj� si� do niej, bo taka jest �adna, taka r�owa, �e gdzie wejdzie, jasno si� robi. Z kolei przychodzi i do cha�upy Bartka. �ysek jej nie puszeza, ale Magda daje mu w zapale drewnem w �eb.
- O ja�nie pani! moje z�oto, moje �liczno�ci, moja jag�dko! - wo�a Magda, tul�c si� do jej r�k.
Bartek zgodnie z postanowieniem rzuca si� jej do n�g, ma�y Franek ca�uje j� naprz�d w r�k�, nast�pnie k�adzie palec w usta i pogr��a si� w ca�kowitym podziwie.
- Spodziewam si� - m�wi po powitaniach m�oda pani - spodziewam si�, m�j Bartku, �e b�dziecie g�osowa� za moim m�em, nie za panem Szulbergiem.
- O moja zorzo! - wo�a Magda - kto by ta za Siulbergiem g�osowa�! Niech go tam paralius! - Tu ca�uje pani� w r�k�. - Niech si� ja�nie pani nie giewa, ale cz�ek, gdy o Niemcach m�wi, to i j�zyka nie mo�e utrzyma�.
- M�� w�a�nie m�wi� mi, �e zap�aci Justa.
- Niech go B�g b�ogos�awi! - Tu Magda zwraca si� do Bartka. Czego stoisz jak dr�g? On, prosz� pani, strasznie niemowny.
- B�dziecie za moim m�em g�osowa�? - pyta pani - prawda? Wy�cie Polacy, my Polacy! b�dziemy si� trzyma�.
- �eb bym mu ukr�ci�a, �eby nie g�osowa�! - rzecze Magda. Czeg� stoisz jak dr�g? On strasznie niemowny. Rusz�e si�!
Bartek ca�uje znowu pani� w r�k�, ale milczy ci�gle i jest ponury jak noc. W my�li stoi mu landrat.
Dzie� wybor�w zbli�a si� i nadchodzi. Pan Jarzy�ski pewny jest wygranej. Do Pogn�bina zje�d�a si� s�siedztwo. Panowie wracaj� ju� z miasta, dali ju� g�osy i czeka� b�d� teraz w Pogn�binie na wiadomo��, kt�r� przywiezie ksi�dz. Potem b�dzie obiad, wieczorem za� pa�stwo wyjad� do Poznania, a nast�pnie i do Berlina. Niekt�re wsie z okr�gu wyborczego g�osowa�y jeszcze wczoraj. Rezultat dzi� b�dzie wiadomy. Zgromadzeni wszelako dobrej s� my�li. M�oda pani troch� niespokojna, ale pe�na nadziei i u�miechni�ta, jest tak uprzejm� gospodyni�, �e wszyscy zgadzaj� si�, i� pan J�zef znalaz� prawdziwy skarb w Kr�lestwie. Skarb ten nie mo�e wprawdzie teraz usiedzie� spokojnie na miejscu, biega od go�cia do go�cia i ka�e si� ka�demu po sto razy zapewnia�, �e "J�zio b�dzie wybrany". Nie jest ona rzeczywi�cie ambitn� i nie z pr�no�ci chce zosta� pani� pos�ow�, ale wymarzy�a sobie w swojej m�odej g��wce, �e oboje z m�em maj� do spe�nienia prawdziw� misj�. Serce wi�c jej bije tak �ywo, jak w chwili �lubu, i rado�� o�wieca �adn� twarzyczk�. Lawiruj�c zr�cznie w�r�d go�ci zbli�a si� do m�a, poci�ga go za r�kaw i szepce mu do ucha jak dziecko, kt�re kogo� przezywa: "pan pose�!" On u�miecha si� i oboje s� nad wszelki wyraz szcz�liwi. Oboje maj� wielk� ochot� wyca�owa� si� porz�dnie, ale przy go�ciach nie wypada. Wszyscy zreszt� wygl�daj� co chwila za okno, bo sprawa jest istotnie wa�na. Dawny zmar�y pose� by� Polakiem i pierwszy to raz dopiero Niemcy stawiaj� w tym okr�gu swego kandydata. Widocznie zwyci�ska wojna doda�a im odwagi, ale w�a�nie dlatego zgromadzonym w pogn�bi�skim dworze tym bardziej chodzi o to, by ich kandydat by� wybrany. Nie brak te� jeszcze przed obiadem patriotycznych przem�wie�, kt�re szczeg�lniej wzruszaj� m�od� pani�, jako do nich nieprzywyk��. Chwilami ma ona napady obawy. A je�li zrobi� jakie malwersacje przy obliczaniu g�os�w? Ale przecie w komitecie zasiadaj� nie tylko Niemcy! Starsi obywatele t�umacz� w�a�nie pani, jak si� obliczanie g�os�w odbywa. S�ysza�a to ona ju� sto razy, ale jeszcze chce s�ysze�. Ach! bo przecie chodzi tu o to, czy ta miejscowa ludno�� b�dzie mia�a w parlamencie obro�c� ezy wroga? Za chwil� si� to rozstrzygnie, nawet za ma�� chwil�, bo na drodze powstaje nagle k��b kurzu. "Proboszcz jedzie!" proboszcz jedzie"! - powtarzaj� obecni. Pani blednie. Na wszystkich twarzach zna� wzruszenie. S� pewni zwyci�stwa, a jednak ostatnia chwila przy�piesza bicie serc. Ale to nie proboszcz, to w��darz wraca konno z miasta. Mo�e co wie? Przywi�zuje konia do ko�ka i �pieszy do dworu.
Go�cie z gospodyni� na czele wypadaj� na ganek.
- S� wiadomo�ci? S�? Nasz pan wybrany? Co? Chod� tu! Wiesz na pewno? Rezultat og�oszony?
Pytania krzy�uj� si� i padaj� jak race, a ch�op rzuca czapk� do g�ry.
- Nasz pan wybrany!
Pani siada nagle na �awce i przyciska r�k� faluj�ce piersi.
- Wiwat! wiwat! - krzycz� s�siedzi. - Wiwat!
S�u�ba wypada z kuchni. - "Wiwat! Pobite Niemcy! Niech �yje pose�! I pani pos�owa!"
- A proboszcz? - pyta kto�.
- Zaraz tu b�dzie - odpowiada w��darz - jeszcze reszty obliczaj�...
- Obiad dawa�! - wo�a pan pose�.
- Wiwat! - powtarzaj� inni.
Wchodz� zn�w wszyscy z ganku do sali. Powinszowania panu i pani p�yn� ju� spokojnie, sama pani tylko nie umie pohamowa� rado�ci i bez wzgl�d�w na �wiadk�w rzuca m�owi r�ce na szyj�. Ale nie bior� jej tego za z�e; owszem, rozczulenie ogarnia wszystkich. - No, jeszcze �yjemy! - m�wi s�siad z Mizerowa.
Tymczasem przed gankiem rozlega si� turkot i do sali wchodzi ksi�dz proboszcz, a za nim stary Maciej z Pogn�bina.
- Witamy! Witamy! - wo�aj� zgromadzeni. - No, jaka wi�kszo��?
Ksi�dz milczy przez chwil� i nagle rzuca jakby w twarz tej powszechnej rado�ci szorstkie i kr�tkie dwa wyrazy:
- Szulberg... wybrany!
Chwila zdumienia, grad pyta� przyspieszonych i trwo�nych, na kt�re ksi�dz odpowiada znowu:
- Szulberg wybrany!
- Jak? Co si� sta�o? Jakim sposobem? W��darz m�wi�, �e nie! Co si� sta�o?
W tej chwili pan Jarzy�ski wyprowadza biedn� pani� Mari�, kt�ra gryzie chusteczk�, by nie wybuchn�� p�aczem lub nie zemdle�.
- O nieszcz�cie! nieszcz�cie! - powtarzaj�.
W tej chwili od strony wsi dochodz� jakie� zm�cone g�osy jakby radosnych krzyk�w. To Niemcy pogn�bi�scy obchodz� tak rado�nie swoje zwyci�stwo.
Pa�stwo Jarzy�scy wracaj� zn�w do sali. S�ycha�, jak przy drzwiach m�ody pan m�wi do pani: "Il faut faire bonne mine." Jako� m�oda pani ju� nie p�acze. Oczy ma suche i bardzo silne rumie�ce.
- Powiedzcie� teraz, jak si� to sta�o? - pyta spokojnie gospodarz.
- Jak�e si� nie mia�o sta�, ja�nie panie - m�wi stary Maciej skoro i tutejsze ch�opy pogn�bi�skie g�osowali za Szulbergiem.
- Kto taki?
- Jak to? tutejsi?
- A jak�e. Ja sam widzia�em i wszyscy, jak Bartek S�owik g�osowa� za Szulbergiem...
- Bartek S�owik? - m�wi pani.
- A jak�e. Teraz ci go inni wymy�laj�. Ch�op tarza si� po ziemi, p�acze, baba go wymy�la. Ale� ja sam widzia�em, jak g�osowa�.
- Ze wsi takiego wy�wieci�! - rzecze s�siad z Mizerowa.
- Bo ja�nie panie - m�wi Maciej - inni te�, co byli na wojnie, to te� glosowali jak i on. Gadaj�, �e im kazali...
- Nadu�ycie, czyste nadu�ycie, niewa�ny wyb�r, przymus, szachrajstwo! - wo�a�y r�ne g�osy.
Nieweso�y by� obiad tego dnia w pogn�bi�skim dworze.
Wieczorem pa�stwo wyjechali, ale ju� nie do Berlina, tylko do Drezna.
N�dzny, przeklinany, sponiewierany i znienawidzony Bartek siedzia� tymczasem w swojej cha�upie, obcy nawet dla �ony w�asnej, bo i ta nie przem�wi�a do niego ca�y dzie� ni s�owa.
*
Jesieni� B�g urodzaj da� i pan Just, kt�ry w�a�nie obj�� w posiadanie Bartkow� koloni�, rad by�, �e wcale niez�y zrobi� interes.
Pewnego dnia sz�o z Pogn�bina do miasta troje ludzi: ch�op, baba i dziecko. Ch�op by� pochylony bardzo, podobniejszy do dziada ni� do zdrowego cz�eka. Szli do miasta, bo w Pogn�binie nie mogli s�u�by znale��. Deszcz pada�, baba szlocha�a okrutnie z �alu za stracon� cha�up� i ca�� wsi�. Ch�op milcza�. Na ca�ej drodze pusto by�o: ani wozu, ani cz�eka; krzy� tylko wyci�ga� ponad ni� zmoczone od deszczu ramiona. Deszcz pada� coraz wi�kszy, g�stszy i ciemnia�o na �wiecie.
Bartek, Magda i Franek szli do miasta, bo zwyci�zca spod Gravelotte i Sedanu mia� jeszcze w zimie odsiedzie� w kozie za spraw� Boegego.
Pa�stwo Jarzy�scy bawili ci�gle w Dre�nie.